Pluli na nauczycieli, wyzywali ich, zamykali w klasach, rzucali w nich kredą. Śpiewali i tańczyli na lekcjach, a na korytarzach odpalali petardy. Siedemnastu gimnazjalistów z dwóch katowickich szkół usłyszało 160 zarzutów. W sądzie rodzinnym w Katowicach przesłuchano dziś ośmiu z nich. Wyjaśnienia składali także rodzice.

Większość z oskarżonych uczniów nie chciało rozmawiać o swoich wyczynach. Przed przesłuchaniem wyglądali na zestresowanych, ale już po złożeniu wyjaśnień na twarzach większości z nich pojawiał się uśmiech. Reporter RMF FM Piotr Glinkowski, który był w sądzie, usłyszał, jak jedna z matek mówiła do syna: nie martw się, jakoś to będzie, nic nie zrobią.

W związku ze skandalicznym zachowaniem gimnazjalistów w najbliższych dniach zostaną oni przesłuchani przez sąd. Dopiero wtedy uczniowie zostaną ukarani przez wymiar sprawiedliwości.

Zdaniem psychologów skala problemu w Katowicach może świadczyć o tym, że zostały popełnione błędy. Psycholog Anna Gabryś uważa, że nauczyciele mogli coś przeoczyć, ponieważ nie powinni dopuścić do tego, żeby uczniowie działali w grupie. Według zasady "nie ważna jest wysokość kary, a jej nieuchronność", po pierwszym wybryku każdego z tych uczniów, powinny zostać wyciągnięte konsekwencje. Dyrektor gimnazjum nr 4 w Katowicach tłumaczyła, że były takie próby, ale niestety personel szkoły był besilny: Niejedokrotnie cały dzień (…) sędzaliśmy na bieganiu po szkole i sprawdzaniu, co oni robią.

Zdaniem ekspertów głównym winowajcą jest system oświaty. Szkoły nie mogą pełnić wszystkich przypisywanych im funkcji tylko z jednym pedagogiem i to zatrudnionym na pół etatu. Psychologowie zaznaczają także, że programy przeciwdziałające przemocy są w szkołach realizowane szczątkowo i niedokładnie.