Władze w Paryżu wypowiedziały wojnę biznesmenowi-miliarderowi z Indii Lakshmi Mittalowi, który zapowiedział zwolnienie kilkuset francuskich hutników. Chcą znacjonalizować należąca do niego hutę i zakazać mu robienia interesów we Francji!

Miliarder z Indii, który, jest według amerykańskiego pisma Forbes jednym z sześciu najbogatszych ludzi na świecie (jego fortuna szacowana była w 2010 roku na 28,7 miliardów dolarów) ma się spotkać w tej sprawie w Pałacu Elizejskim z socjalistycznym prezydentem Francois Hollandem. Biznesmen zapewnia, że musi zwolnić blisko 700 robotników z należącej do niego huty we Florange w Lotaryngii, bo z powodu kryzysu spadł w Europie popyt na stal. Twierdzi, że znacjonalizowanie jego huty i zakazanie mu robienia interesów we Francji będzie nielegalne.

Francuski minister d/s ożywienia gospodarczego Arnaud Montebourg odpowiada natomiast, że Mittal dostał nad Sekwaną subwencje publiczne pod warunkiem, że nie będzie zwalniał pracowników - słowa nie dotrzymał i musi za to zapłacić. Nie chcemy już Mittala we Francji! - oświadczył. Wyjaśnił, że francuska konstytucja umożliwia - w wyjątkowych przypadkach - nacjonalizację prywatnych przedsiębiorstw. Nacjonalizacja miałaby być okresowa - huta we Florange odsprzedana zostałyby później inwestorowi, który zagwarantowałby, że nie zwolni pracowników. We wrześniu tego roku francuski minister pracy Michel Sapin oświadczył, że liczba bezrobotnych we Francji zaczęła bić rekordy - przekroczyła 3 miliony osób. Poziom bezrobocia sięgnął 10,2 procent aktywnej zawodowo części społeczeństwa we Francji kontynentalnej i jej zamorskich posiadłościach.

Eksperci podkreślają, że w ciągu zaledwie czterech lat liczba bezrobotnych we Francji wzrosła o prawie milion. Do tego większość ekspertów przypuszcza, że bezrobocie będzie ciągle wzrastało we Francji w najbliższych miesiącach - choćby dlatego, że masowe zwolnienia pracowników zapowiedziały już wielkie koncerny. Znany producent samochodów PSA Peugeot - Citroen ma zwolnic aż 8000 tysięcy pracowników, firma farmaceutyczna Sanofi - blisko tysiąc osób.

Lewicowy prezydent Francois Hollande obiecał, że liczba bezrobotnych przestanie rosnąć za rok. Jego rodacy nie chcą jednak czekać tak długo i generalnie zastanawiają się czy można wierzyć obietnicom szefa państwa, który wygrał tegoroczny wyścig do Pałacu Elizejskiego właśnie m.in. pod hasłem walki z bezrobociem.

W ciągu czterech miesięcy od objęcia urzędu przez Hollande’a jego popularność w sondażach szybko stopniała. Najpierw zadowolonych z niego była ok. 60 procent ankietowanych, teraz 56 procent jest zawiedzionych i uważa, że - mimo wcześniejszych obietnic - nie będzie on w stanie szybko wyciągnąć Francji i całego eurolandu z kryzysu. Europa odczuje moje zwycięstwo jako moment nadziei - obiecywał Hollande w kampanii wyborczej. Ze wszystkich części Europy dochodzą do nas sygnały: z Grecji, Portugalii, Hiszpanii, Włoch, ale też z Niemiec. Wszyscy nam mówią, że nie możemy przegapić szansy na zmianę. Czekają na nas, ponieważ chcą budować Europę wzrostu, zatrudnienia, przemysłu i badań - podkreślał socjalista. Wielu komentatorów sugeruje, że po kilku miesiącach urzędowania w Pałacu Elizejskim słowa te brzmią jak puste obietnice, a Francja może niedługo dołączyć do coraz liczniejszego grona krajów eurolandu, które znajdują się na skraju bankructwa.