Wybory prezydenckie na Białorusi są ważne, ponieważ wzięła w nich udział już ponad połowa uprawnionych - poinformowała białoruska Centralna Komisja Wyborcza. Do wczesnego popołudnia głosowało, według danych komisji, prawie 58 procent uprawnionych. Największa frekwencja była w obwodach witebskim i grodzieńskim, najmniejsza zaś w stolicy kraju - Mińsku.

Zdecydowanym faworytem jest oczywiście urzędujący prezydent, Aleksandr Łukaszenka. Wybory przebiegają spokojnie, choć niezależni obserwatorzy poinformowali o przypadkach odmowy wpuszczania obserwatorów - w tym zagranicznych - do lokali wyborczych. Od kilku godzin nie działają także serwery internetowe wszystkich niezależnych białoruskich mediów, które zamierzały na bieżąco informować o przebiegu wyborów prezydenckich. Przestały również działać telefony satelitarne, co jak mówią specjaliści, nigdy dotąd się nie zdarzało. Głosowaniu przyglądają się obserwatorzy z Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Zdaniem Łukaszenki, międzynarodowa misja, której przewodniczy Hans - Georg Wieck jest w istocie placówką szpiegowską. Prezydent Aleksandr Łukaszenko powiedział przed jednym z punktów wyborczych: "Szef misji OBWE w Mińsku jest szpiegiem i powinien opuścić Białoruś". "To rozsądny człowiek, musi podporządkować się woli naszego narodu i wyjechać, jeśli tego nie zrobi - pomożemy mu" - powiedział Łukaszenko.

Największe zastrzeżenia OBWE budzi tak zwane głosowanie przedterminowe, które trwa od wtorku. Według białoruskiej centralnej Komisji Wyborczej wzięło w nim udział aż 28 procent uprawnionych do oddania głosu. Stwarza to olbrzymie pole do nadużyć, bo pieczę nad urnami sprawują osoby posłuszne Łukaszence. Oprócz obecnego prezydenta w wyborach startują dwaj kandydaci opozycji - Uadimir Hanczaryk i Siarhiej Hajdukiewicz.

Foto: Piotr Sadziński RMF

16:10