W słynnej fieście w San Fermin w Pampelunie, na północy Hiszpanii uczestniczy ponad milion osób. Dzisiaj po raz drugi kilka tysięcy śmiałków podczas porannego biegu zmierzy się z biegnącymi bykami. Wczorajsze zawody zakończyły się tragedią. Rannych zostało w nich tyle osób ile podczas siedmiu ubiegłorocznych biegów.

Dwie osoby ciężko ranne, poważne obrażenia u czterech, ponad dwadzieścia lekko rannych - to bilans pierwszego z siedmiu biegów San Fermin - słynnej fiesty podczas której na ulice hiszpańskiej Pampeluny wypuszczane są byki. W najpoważniejszym stanie jest 27-latek, któremy byk przeszył rogami klatkę piersiową. O życie walczy też kobieta, która ma rozerwane udo zmiażdżoną kość udową i biodro. Pozostali ranni są w lepszym stanie. Tylu rannych co dzisiaj w zeszłym roku było w czasie całego święta. Zdaniem organizatorów winę ponosi deszcz i brak doświadczenia wśród biegających. Na mokrym bruku byki ślizgały się i wywracały. Po podnoszeniu zawracały i atakowały ludzi, którzy pozostali w tyle. Wtedy właśnie doszło do najgroźniejszych wypadków. Zdaniem organizatorów, ofiar byłoby znacznie mniej , gdyby uczestnicy przestrzegali zasad biegu – nie prowokowali byków i nie podnosili się po upadku. Byki, które dzisiaj biegły razem ze śmiałkami pochodzą z tej samej hodowli, co byk, który w 1995 roku śmiertelnie ranił studenta - ostatnią ofiarę San Fermin. Posłuchaj relacji naszej korespondentki Ewy Wysockiej:

foto: Archiwum RMF

06:35