Przeklinanie jest rzeczą ludzką. Psycholodzy dostrzegli dobrą stronę wulgaryzmów- mają ułatwiać kontakt z naszymi skrywanymi emocjami. W popołudniowych faktach rzucimy więcej światła na "ciemną stronę mowy". My sami wprawdzie nie będziemy "rzucać mięsem", ale w kulturalny sposób będziemy się spierać o to, czy można tolerować przekleństwa. Maja Dutkiewicz twierdzi, że mocniejsze słowo w sytuacji stresowej nikomu nie zaszkodzi, pod warunkiem, że nie obraża innej osoby. Bogdan Zalewski świętoszkiem nie jest - wymsknie mu się czasem grube słowo w złości, ale zawsze mu potem wstyd. A wy jak się z tym czujecie. Przeklinacie? Często? W jakich sytuacjach? A może nie akceptujecie w ogóle wulgarnego języka? Zagłosujcie w naszej sondzie. Napiszcie komentarz ("bezmięsny"- prosimy). Najciekawsze znajdą się na naszej antenie. Zapraszamy.

Nie znoszę bluźnierców. Ci, którzy przeklinają, "purwa ich sucza maść!", to są dla mnie "chądrołaje przepuklinowe" , "kurdypiełki zafądziane" i "sflądrysyny dudławe". A taka brudna nasza mowa, podwórkowa łacina jest gorsza niż "chrówno sobacze". Kiedy słyszę przekleństwa, zwłaszcza w ustach kobiet, to sobie myślę: "ty wandrygo, ty chałapudro!". I generalnie, jak by się potem nie uśmiechały i nie przymilały, "chram na wszystko!" Wszystkie użyte przeze mnie "wulgaryzmy" wymyślił nieoceniony kreator słowa - genialny pisarz Stanisław Ignacy Witkiewicz. Witkacy we wszystkim miał klasę i trzymał poziom. Tak trzymać! :)
Ale to taka sztuka dla sztuki, takie chciałabym (chciałbym) ale boję się. I w końcu nie każdy jest Witkacym. Czasy pensjonarskie dawno mam za sobą, więc nie spłonię się marnym rumieńcem, gdy grubsze słowo mi się wymsknie. Rzeczywistość czasami wymaga użycia przekleństwa. Mając poczucie, że przekraczamy jakąś granicę, leczymy frustrację. To przynosi natychmiastowy skutek. Brudząc się, czujemy się oczyszczeni. Przynajmniej taki efekt występuje u mnie. Nie zachęcam do przeklinania, ale też nie zniechęcam :)
Ja, kiedy się ubrudzę, nie czuję się oczyszczony. Mam poczucie, że jestem ufajdany duchowo, zeszmacony mentalnie, usmarowany i upaprany. Zawsze, kiedy doprowadzony do szału puściłem jakąś "wiązankę", byłem potem w bardzo podłym nastroju. Wcale nie poprawiło mi to samopoczucia. Przeciwnie - miałem potem kaca. Za każdym razem, kiedy przeklinałem, miałem wrażenie, że wychodzi ze mnie coś "ciemnego", "podlejszego", "dzikiego". Nie chcę się z tym czymś konfrontować. Nie chcę mieć żadnego językowego kontaktu z tą moją złą nieświadomością. "Pierniczę" badania liberalnych mędrków- psychologów :).
Bogdan, wypuść wreszcie dzikie zwierze z siebie. Niech pohasa, utytła się aż zmęczone brykaniem zwinie się w kłębek i zaśnie na jakiś czas. Mocne słowo, ale w odpowiedniej sytuacji może pomóc wyrzucić i zniwelować nadmiar emocji. Ja po takiej kuracji czuję się jak nowo narodzona. To jak czyste powietrze po gwałtownej burzy. Piszczące z powodu przeklinania sumienie uciszam jakimś dobrym uczynkiem.