Pod specjalnym nadzorem toczy się w bydgoskim sądzie proces przywódcy sekty Bractwa Zakonnego Himawanti. Grzegorz M. jest oskarżony o bezprawne pozbawienie wolności, bicie i próbę wyłudzenia 7 tys. złotych od kobiety, która sektę opuściła.

Ten proces to swego rodzaju precedens. Bardzo rzadko zdarza się, by dawni członkowie sekt mieli odwagę oskarżać swoich prześladowców. Jeszcze rzadziej zdarza się zaś, by na ławie oskarżonych zasiadał sam guru.

Zarzuty oraz wcześniej wysyłane do b. członków sekty wyroki śmierci sprawiły, że sąd bardzo poważnie potraktował oskarżonego. Na salę rozpraw Grzegorza M. doprowadziło kilkunastu policjantów, w tym kilku antyterrorystów. Bractwo wysyłało też wyroki śmierci do prokuratorów prześwietlających sektę.

Przed salą rozpraw spotkali się dziś i byli członkowie Bractwa Himawanti i ci, którzy wciąż czują się duchowymi dziećmi Grzegorza M. Na tych ostatnich, nawet

zarzuty, odczytywane przez prokuratora, nie robiły żadnego wrażenia. Grożąc użyciem noża i paralizatora elektrycznego oraz wywiezieniem i zakopaniem w lesie, doprowadzili wymienioną do stanu bezbronności.

Matka pobitej dziewczyny mówi, że wiele lat ostrzegała córkę przed sektą, zawsze bezskutecznie: Tak miała umysł zatruty, że nie reagowała w ogóle na moje łzy.

Okazuje się jednak, że sekty nie można było tak po prostu opuścić. Jeden z byłych jej członków mówi, że na niego również został wydany wyrok. Reporter RMF słyszał, jak aktualni członkowie bractwa mówią o nim: trup.

Co ciekawe, członkowie sekty utrzymują również, że ich mistrz jest fałszywie oskarzany...

21:55