"Sami jesteśmy zaskoczeni, że udało nam się wygrać. Cały czas wierzyliśmy w wygraną. Po tym niesamowitym czwartym secie wiedzieliśmy, że w tie-breaku możemy pokonać Rosją" - mówił tuż po półfinale serbski gwiazdor Ivan Miljković w rozmowie z austriacką telewizją. Tej radości i tej wiary zabrakło wcześniej Polakom.

Nie musieli Włochów pokonać, bo ci zagrali się świetnie, ale oczekiwaliśmy od nich lepszej gry i właśnie więcej wiary w to, że można. Może naszej drużynie brakowało kogoś takiego jak właśnie Miljković. Kogoś, za kim młodsi zawodnicy poszliby w ogień, kogoś kto byłby dla nich mentorem na parkiecie i poza nim. W swoim bogatym CV ,,Iwan Groźny" - jak mówi się Miljkoviciu - podczas tych mistrzostw ma między innymi mistrzostwo olimpijskie w Sydney, mistrzostwo Europy i cały wór innych medali z mistrzostw świata, Europy czy Ligi Światowej.

Idę o zakład, że bez doświadczonego lidera Serbowie nie zachowaliby tyle zimnej krwi w końcówce czwartego seta, kiedy bronili piłek meczowych i przede wszystkim w fenomenalnym tie-breaku, w którym utarli pewnym siebie Rosjanom nosa. Nie wiem, za kogo trzymać kciuki w finale. Z naszego punktu widzenia lepiej, żeby wygrali Włosi. Zawsze lepiej odpaść w półfinale z późniejszym mistrzem. Ale ta radość i wiara Serbów budzi ogromny szacunek!