Belgradzka policja aresztowała "kilkoro członków podziemnej siatki" powiązanej z mafią i oskarżanej o przeprowadzenie wczorajszego zamachu, w którym zginął premier Serbii Zoran Djindjić.

Djindjić został dwukrotnie trafiony przez snajpera. Mimo reanimacji, zmarł w szpitalu. Rząd jest przekonany, że za zamachem stoją Milorad Luković, ps. Legija, były dowódca jednego z oddziałów służb specjalnych oraz grupa przestępcza Zemun.

To próba zdestabilizowania kraju, zablokowania przeprowadzanych obecnie reform i przywrócenia na stołki władzy przedstawicieli dawnego reżimu - uważa serbski wicepremier Nebojsza Ković.

Podejrzenia i obawy rządu podziela wielu obywateli. Mówią, że to były kule nie tylko dla samego Djindjicia, ale także dla reform, demokracji i wszystkich Serbów.

Po zamachu w całej Serbii wprowadzono stan wyjątkowy. Do poszukiwań zamachowców włączyły się specjalne oddziały wojska. Na drogach wylotowych z Belgradu rozstawiono posterunki. Uzbrojeni policjanci i żołnierze sprawdzają każdy samochód, kierowcę i pasażerów. Zakazane są publiczne zgromadzenia i strajki.

Wprowadzenie stanu wyjątkowego skrytykowała partia byłego prezydenta Jugosławii Vojislava Kosztunicy, politycznego rywala zamordowanego premiera. Decyzję rządu określiła mianem "skrajnych i potencjalnie niebezpiecznych kroków", które tylko pogłębią "atmosferę strachu i braku zaufania".

13:10