Do zamachu na premiera Serbii Zorana Djindicia doszło przed siedzibą rządu w Belgradzie. Djindić został trafiony w brzuch i w plecy. Ciężko ranny trafił do szpitala. Przeszedł tam operację, ale lekarze nie zdołali go uratować.

Djindić miał 50 lat. W styczniu ubiegłego roku został pierwszym niekomunistycznym premierem Serbii. Według naocznych świadków do Zorana Dindicia, z budynku położonego naprzeciwko siedziby rządu, strzelał snajper. Świadkowie dodają, że tuż po zamachu aresztowano dwie osoby.

Po zabójstwie premiera, na terenie Republiki Serbii wprowadzono stan wyjątkowy. Wcześniej zaostrzono już środki bezpieczeństwa, m.in. częściowo zamknięto stołeczne lotnisko. Zaostrzono też kontrolę granic.

W zeszłym miesiącu samochód, którym jechał Djindić cudem uniknął zderzenia z ciężarówką. Już wtedy premier nie wykluczał, że mogła być to próba zamachu.

Kilka dni temu Zoran Djindić, jako pierwszy serbski polityk, publicznie opowiedział się za podziałem Kosowa. Jego zdaniem, wieloetniczne Kosowo to "iluzja" i prowincja powinna być podzielona na część serbską i albańską. Czy te wypowiedzi mogły być przyczyną zamachu, nie wiadomo.

Djindić chciał przyspieszenia reform, cały czas opowiadał się za przekazaniem przed Trybunał w Hadze serbskich zbrodniarzy wojennych, najpierw Miloszevicia, potem jego popleczników. To doprowadziło do rozłamu w dawnej demokratycznej opozycji bo były już prezydent Jugosławii Vojslav Kosztnica cały czas mocno krytykuje trybunał haski.

Niektórzy obserwatorzy twierdzą, że w Serbii rozpoczęła się otwarta wojna między władzą, a mafią zagrożoną przez demokratyczne reformy wprowadzane w kraju po upadku rządów Slobodana Miloszevicia. Jej pierwszą ofiarą stał się premier. Taką wersję potwierdza Ryszard Bilski, wieloletni korespondent "Rzeczpospolitej" na Bałkanach.

20:35