Na 3000 wniosków o zaświadczenie A1, złożonych przez obywateli Ukrainy, odmów było 60 – wylicza Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Część ukraińskich kierowców polskich firm transportowych nie dostała tego zaświadczenia, a więc nie może ruszyć w trasę po Europie. Przewoźnicy alarmują, że to może oznaczać bankructwo wielu mniejszych firm. Przepisy się nie zmieniły, ale są przypadki, że dokumentów nie dostają osoby, które wcześniej je miały.

Na 3000 wniosków o zaświadczenie A1, złożonych przez obywateli Ukrainy, odmów było 60 – wylicza Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Część ukraińskich kierowców polskich firm transportowych nie dostała tego zaświadczenia, a więc nie może ruszyć w trasę po Europie. Przewoźnicy alarmują, że to może oznaczać bankructwo wielu mniejszych firm. Przepisy się nie zmieniły, ale są przypadki, że dokumentów nie dostają osoby, które wcześniej je miały.
zdj. ilustracyjne /Marcin Bielecki /PAP

ZUS broni się za pomocą przepisów unijnych, które, jak przekonuje Radosław Milczarski, dają jasne wytyczne, komu można wydać zaświadczenie A1.

Dana osoba może płacić składki w kraju delegującym pod warunkiem, że jej wszystkie interesy życiowe znajdują się w tym kraju. Nie musi być jego obywatelem. Musi tu mieszkać, mieć swoje sprawy, mieszkanie, płacić podatki i tym podobne - wylicza.

Rzecznik ZUS-u zrzucał odpowiedzialność za spełnienie tych kryteriów na pracodawców.

Na pytanie, dlaczego wcześniej zaświadczenia były a teraz nie ma, choć przepisy się nie zmieniły, nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Mówi o sprawdzaniu wniosków dotyczących konkretnych pracowników i przytacza przypadki, gdy jako adres zamieszkania kierowcy był taki sam jak adres firmy. ZUS przekonuje również, że wydanie zaświadczania niezgodnego z przepisami sprawi, iż jest ono nieważne, a więc w przypadku kontroli - np. we Francji - firmie grozi wysoka kara.

O problemie alarmowali nas właściciele firm transportowych z różnych części Polski, m.in. z podkarpackiego, łódzkiego czy lubelskiego.

Czekamy na decyzję na piśmie, ale już telefonicznie nasza pracownica zajmująca się tymi sprawami usłyszała, że A1 nie dostaniemy. Już nie może jeździć trzech kierowców, z początkiem lipca (karty) kończą się kolejnym 14 na łącznie 40 zatrudnionych - mówił reporterowi RMF FM Krzysztofowi Kotowi Jacek Kuś, prezes firmy transportowej z Lublina.

Właścicieli firm najbardziej bulwersuje fakt, że za kierowców odprowadzane są przecież składki. Pracują w Polsce jak najbardziej legalnie, posiadają ważne wizy na całą Unię Europejską. W ostatnich latach mieliśmy tylko 3 przypadki na setki kursów, że kierowca potrzebował skorzystać z pomocy medycznej na Zachodzie - mówił Kuś.

Taka jest specyfika firm transportowych, że kierowca jedzie z ładunkiem i wraca. Ci ludzie przecież wyruszają z Polski na Zachód. Są w trasie, ale zjeżdżają do Polski. Zgodnie z prawem zatrudnieni są w Polsce i tutaj rozliczany jest ich czas pracy jako kierowców. Wszystko odbywa się na podstawie polskiego prawa. Pracodawca ma prawo delegować pracownika za granicę - podkreślał Maciej Kulka, rozliczający czas pracy kierowców z kilkudziesięciu firm.

Sami kierowcy z Ukrainy, bez których polskie firmy by upadły, są zaniepokojeni o swój byt.

Przecież my nie zabieramy nikomu pracy. Brakuje Polaków, którzy chcieliby pracować na tirach - mówił Mykchailo. Jeździmy, pracujemy legalnie. Dlaczego są problemy? - pyta.

Karta A1 jest niezbędna. W niektórych krajach unijnych jak Francja nawet w wersji wydrukowanej, w Niemczech czy Austrii - jako plik elektroniczny do odczytu przez kontrolujących. Wszyscy tego wymagają. Mandat za brak karty to na początek 1000 euro, ale w przypadku recydywy kara to już 50 000 euro. Do tego kierowca, który nie ma A1, może być powstrzymany od dalszej jazdy. Wiąże się to z koniecznością dostarczenia na miejsce innego kierowcy, który posiada potwierdzenie ubezpieczenia A1. Trzeba go na miejsce dowieźć, a to strata czasu, opóźnienie ładunku.

(j.)