Wydłuża się lista przesłuchiwanych przez prokuratury w Parmie i Mediolanie w sprawie krachu włoskiej firmy Parmalat. Wśród 25 osób zamieszanych w największe bankructwo współczesnej Europy - obok kierownictwa koncernu - są też pracownicy firm audytowych i banków.

O Parmalacie coraz częściej mówi się jako o drugim Enronie. Mówi się, że to oszustwo nietuzinkowe i zaskakujące.

Okazało się, że zatrudniający 35 tysięcy pracowników na świecie producent żywności odkrywa nagle zadłużenie na 10 miliardów euro. O tym, że Parmalat ma poważne kłopoty finansowe wiadomo było od miesięcy. Zadłużone przedsiębiorstwo miało się restrukturyzować. Pomóc mu miały bankowe gwarancje kredytowe. Spółka podała, że udzielił ich renomowany Bank of America. Tymczasem jego przedstawiciele ogłosili przed świętami, że w ich banku nie ma konta Parlamatu.

Dodatkowo przedsiębiorstwo nie wykupiło obligacji za 150 milionów euro i nie może spłacić raty w wysokości 400 milionów dolarów. Dyrektorom Parmalatu postawiono zarzuty fałszerstwa, manipulacji giełdowych i oszustwa. Prokuratura przesłuchuje też przedstawicieli firm audytowych oraz banków. Choć udało się odtworzyć drogę miliardów dolarów płynących z jednego raju finansowego do drugiego, to te poszukiwane pieniędzy zapewne się nie znajdą.

Musi się natomiast znaleźć ratunek dla Parmalatu. To nie tylko kwestia uratowania przed zwolnieniem 35 tysięcy ludzi, to także problem akcjonariuszy – drobnych ciułaczy, których jest we Włoszech około 100 tysięcy. Jeśli rząd Berlusconiego nie zrobi nic aby uratować koncern może mu to być wypomniane przed kolejnymi wyborami.

11;30