Katarzyna Szymańska-Borginon jako pierwsza podała datę wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. "Helmut Kohl obiecał nam, że wejdziemy w 2000 roku, a weszliśmy dopiero w 2004. A jak już nam powiedziano, że wejdziemy w 2004 roku, to na początku wszyscy uważali, że to będzie 1 stycznia. A ja wykryłam, potwierdził mi to negocjator hiszpański w KE, że wejdziemy w maju. I nadałam to w RMF FM" - wspomina nasza dziennikarka. Wtedy ta informacja wywołała szok, a przesunięcie akcesji o pięć miesięcy uznawano niemal za katastrofę. Dziś świętujemy datę 1 maja 2004 roku jako moment historyczny, który zmienił Polskę.

Dziennikarze w Brukseli, wśród których znajdowała się dziennikarka RMF FM, odegrali podczas negocjacji zupełnie wyjątkową rolę. Ujawniając każdy szczegół rokowań, nie dopuścili, żeby negocjacje członkowskie odbywały się w zaciszu gabinetów. Od razu o wszystkim informowali opinię publiczną. Niczego nie dało się "zamieść pod dywan". Polscy dziennikarze przyspieszali także tempo negocjacji wytykając każde, nawet najdrobniejsze opóźnienie. Nie byli negocjatorami, ale uczestniczyli w negocjacjach - wspomina Jarosław Pietras, były minister ds. europejskich.

Negocjacje przy kieliszku i niestandardowe chwyty

Negocjacje w sprawie wejścia do UE to był wyścig z czasem i wyścig na zasadzie "kto pierwszy". Jednak nigdy podczas negocjacji w sprawie wejścia Polski do Unii nie było takiej opcji, żeby poszerzenie UE dokonało się bez Polski - wspominała w rozmowie z Katarzyną Szymańską-Borginon Agnieszka Drop, była szefowa gabinetu głównego negocjatora Polski Jana Kułakowskiego.

Początkowo kanclerz Niemiec Helmut Kohl obiecywał, że Polska wejdzie do Wspólnoty w 2000 roku. Potem ta data się oddalała, podawano 2002 r., 2003 r. i w końcu pojawiła się data 2004 roku. Szokiem dla wszystkich było natomiast, że Polska wejdzie do UE nie 1 stycznia, a 1 maja. Jako pierwsza ostateczną datę poznała i podała do wiadomości dziennikarka RMF FM.

Od czci i wiary mnie odsądzono. Pamiętam, że nawet ambasador Polski Marek Grela zrobił konferencję prasową, na której zapewniał, podając nazwiska wysokich urzędników, że oni go zapewnili, że wejdziemy 1 stycznia. Potem wyszło na moje - opowiada korespondentka RMF FM w Brukseli.

Zanim jednak Polska została oficjalnie włączona do Wspólnoty, odbywały się negocjacje, których przebieg znacznie odbiegał od standardów, jakie znamy dzisiajDzisiaj to jest nie do wyobrażenia, ale negocjacje w sprawie wejścia Polski do Unii odbywały się w kłębach dymu papierosowego i przy kieliszku - wspomina Peter Droll, członek ówczesnego zespołu negocjacyjnego z ramienia Komisji Europejskiej. Papierosy palił zarówno Jan Kułakowski, jak i szefowa zespołu negocjacyjnego z ramienia KE, Francuzka Francoise Gaudenzi, która powszechnie była znana ze swoich długich, brązowych cygaretek. Spotykali się w cztery oczy przed każdą rundą negocjacji.

Tworzyła się wówczas atmosfera zaufania dzięki - dzisiaj to nie do pomyślenia - wspólnemu paleniu papierosów. Czasem sukces był świętowany kieliszkiem koniaku. Gaudenzi była twardą negocjatorką, zawsze świetnie przygotowaną. Jak wspomina Droll, uwielbiała Polskę.

Biorący udział w negocjacjach wspominają też, że sam proces był czasami niezwykle nużący. Droll tłumaczył, że w niektórych kwestiach musiał prezentować trudne, techniczne tematy tak, by Francoise Gaudenzi nie zasnęła...

Tych regulacji było tak dużo, że wyglądało to jakby na małym lotniskowcu musiały nagle wylądować setki samolotów o określonej wadze i parametrach, do których ten lotniskowiec nie był jeszcze dostosowany - mówił Andrzej Ryś, który w zespole Kułakowskiego negocjował trudną dziedzinę "farmaceutyków".

Z drugiej strony negocjatorzy stosowali też chwyty, które można dziś uznać za niestandardowe. Główny negocjator Polski Jan Kułakowski zarzucił kiedyś ministrów szczegółowymi informacjami dotyczącymi polskich szprotek. Powiedział to po francusku. Nikt nic nie zrozumiał. Wszyscy myśleli, że to sprawa wagi państwowej - twierdzi Agnieszka Drop, ówczesna szefowa jego gabinetu, dodając, że wybieg poskutkował, bo sprawę załatwiono ekspresowo.

Peter Droll, który z ramienia KE musiał do porozumienia z Polską w dziedzinie środowiska, by przekonać unijnych ambasadorów przyniósł ze sobą magnetofon i puścił "Nocturne op.9" Fryderyka Chopina. Żeby pokazać piękno i jasność polskiej kultury - wspominał później. Chopin przygrywał więc, gdy Droll przekonywał kraje członkowskie UE, że polskie firmy nie będą zanieczyszczać środowiska.

"W piżamie do Europy"

Wspomnienia z kluczowych wydarzeń związanych z polską akcesją do UE, niezwykłe historie i zadziwiające anegdoty, jakie może znać jedynie dziennikarka pracująca w Brukseli, Katarzyna Szymańska-Borginon zamieściła w nagrodzonej "Europejskim Piórem" książce. "W piżamie do Europy", zabiera nas w podróż za kulisy europejskiej polityki i pokazuje ją z zupełnie nieznanej perspektywy. Oto jeden z fragmentów książki - opowiada Katarzyna Szymańska-Borginon:

Weszłam do budynku naszego przedstawicielstwa przy UE. Obszerny hol przedstawiał niezwykłą scenę. Marmurowa posadzka zawalona była arkuszami papieru, szkicami kobiecych biustów i tubkami farb. Starszy mężczyzna malował coś energicznie na klęczkach. — To mistrz Franciszek Starowieyski — szepnął mi ktoś. Dostrzegłam wyłaniające się spod pędzla pulchne kształty dwóch nagich kobiet. Od kilku dni polscy dyplomaci mówili wyłącznie o tym. Obraz miał być olbrzymi — 3,4 na 4 metry — i miał zająć centralne miejsce na ścianie w głównym holu. Początkowo planowano, że otwarcie polskiego przedstawicielstwa przy UE zbiegnie się z rozpoczęciem negocjacji członkowskich, jednak prace budowlane opóźniły się. Także mistrz Franciszek powinien zabrać się do pracy trochę wcześniej. Gdy w ostatniej chwili przedstawił MSZ-owi swoje szkice, oglądający je urzędnik zawołał przestraszony: "Miała być symbolika europejska, a są dwie gołe baby!". Było już jednak za późno na zmiany. Obraz trzeba było namalować, i to szybko. Pozwolono więc mistrzowi przystąpić do dzieła. Artysta miał zresztą poparcie ambasadora Truszczyńskiego — autora pomysłu, aby to właśnie Starowieyski upiększył przedstawicielstwo swoim dziełem. Patrząc na powstający obraz, bez trudu domyślam się, że siedząca na mechanicznym byku naga kobieta to Europa, a druga nagość, z aureolą nad głową, to personifikacja Polski. W lewym dolnym rogu dostrzegam zresztą łaciński tytuł: Polonia divina rapta per Europa profana ("Boska Polska porwana przez pogańską Europę"). Artysta chętnie wyjaśnia mi symbolikę swojego dzieła: — Europa jest totalnie pogańska, świecka i barbarzyńska. Na przykład euro uważam za totalne barbarzyństwo językowe.

 — Czy więc warto wchodzić do takiej barbarzyńskiej Europy? — pytam.

 — Jak najbardziej! — odpowiada mistrz.

 — Ale musimy stawiać nasze warunki, gdyż my ofiarowujemy Europie naszą dziewiczość.

 — Jakie warunki powinniśmy stawiać? — drążę.

— Musimy zażądać, aby był obowiązek całowania pań w rękę i puszczania ich przodem we drzwiach, bo te półdzikie kobiety w Europie obrażają się, gdy się je całuje w rękę.

— Czy w ten sposób mamy wzbogacić i uświęcić Europę?

 — Tak, proszę pani. Oni żądają, abyśmy dostosowali się do ich norm, więc i my musimy egzekwować pewne normy. To właśnie forma decyduje o wszystkim.

I forma decydowała przez 20 lat. W tym czasie Polska zmieniła się diametralnie, uzyskując ogromne dotacje z unijnych funduszy. Do Polski z samej polityki spójności trafiły środki o wartości przeszło 161 mld euro, które wspierały inwestycje transportowe, energetyczne, w ochronę środowiska, innowacyjność i rozwój przedsiębiorstw czy wreszcie całą sferę społeczną. Ale, co być może jeszcze istotniejsze, dzięki UE uzyskaliśmy niezależność od państw trzecich - Rosji czy Chin. Polska może dziś aktywnie współkształtować główne kierunki rozwoju Wspólnoty. I powinna to robić z takim samym zapałem, jak dążyła do znalezienia się w europejskiej rodzinie.

Opracowanie: