Rosyjsko-chiński kontrakt gazowy, podpisany niedawno, to propagandowa wydmuszka, która miała wystraszyć Europę - twierdzą rosyjscy eksperci cytowani przez gazetę RBK. Nie ustalono nawet ceny surowca, a koszty budowy gazociągu "Siła Syberii" już teraz szacuje się na gigantyczną sumę 100 mld dolarów.

Wbrew obietnicom i zapewnieniom, Chińczycy nie wypłacili 25 mld dolarów jako swego udziału w budowie gazociągu. Ta sprawa zawisła w powietrzu - przyznaje członek zarządu "Gazpromu" Aleksandr Miedwiediew.

Rosyjski monopolista, odcięty od zachodnich kredytów z powodu sankcji, bardzo liczył na chiński wkład w gazociąg, którego budowę uroczyście otwierał prezydent Władimir Putin.

Michaił Krutichin, analityk z "RusEnergy" jest zdania, że zamiast kontraktu stulecia podpisano jedynie kolejne memorandum z Chinami, jakich były wcześniej dziesiątki.

Jeden z menedżerów w córce spółce "Gazpromu" Wiktor Selin zdradza, że gaz do Chin popłynie najwcześniej za sześć lat, a "Siła Syberii" będzie przynosiła straty. Poziomu 38 miliardów metrów sześciennych gazu wysyłanych do Chin, jego zdaniem, nie uda się osiągnąć nawet w 2024 roku. Na budowie gazociągu zarobią więc jedynie oligarchowie i przyjaciele Putina. Menedżer twierdzi, że Chiny nie potrzebują zresztą więcej niż 30 miliardów metrów sześciennych rocznie.

Zapewnienia Kremla, że odwraca się na wschód i zamiast dla Europy, może gaz sprzedawać Azji, należy traktować jako bajki. Na europejskim rynku "Gazprom" sprzedaje bowiem prawie 140 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie.

(j.)