Niełatwo o nowe spojrzenie gdy obaj oponenci sięgają po argumenty znane i wypróbowane. A tak bez wątpienia było wczoraj podczas debaty Jacek Rostowski - Leszek Balcerowicz o OFE. Ten, kto z umiarkowaną nawet uwagą śledził dotychczasową debatę "okołoofowską", mógł wysłuchać tez, które obie jej strony powtarzają od początku sporu.

Pierwsze sondaże dają laur zwycięzcy wczorajszego pojedynku Leszkowi Balcerowiczowi, ale - to stara prawidłowość takich badań - one z reguły przyznają tryumf temu, kto wchodził na debatę z większym kapitałem sympatii - a według sondaży tę przewagę miał były prezes NBP.

Balcerowicz na pewno był lepszy, gdy chodzi o ideę, doktrynę, ideologię, Rostowski sprawniej poruszał się w sferze "tu i teraz" i operował większym wachlarzem chwytliwych argumentów. Gdy chodzi o coś, co w sporcie określa się "wrażeniem artystycznym", minister finansów był swobodniejszy, uporczywe mówienie do Balcerowicza "Leszku", lekko chyba wytrącało rywala z równowagi i pozostawiło wrażenie, że jest spięty i nieco niepewny.