Chciałem przygotować dziś tekst o zasadach savoir-vivre’u na portalach społecznościowych (będzie za tydzień), ale z powodu pewnej porannej lektury postanowiłem swoje plany zmienić. Trafiłem dziś na wpis pani Krystyny Jandy na portalu-blogu natemat.pl, pod tytułem "Wychowaliśmy takie pokolenie mężczyzn”. Autorka opisuje w nim swoją podróż, która przyniosła srogie rozczarowanie męskim gatunkiem.

W tekście pojawia się kilku panów. Pierwszy z nich, poproszony o włożenie walizki na półkę w pociągu odmawia, tłumacząc: Mam chory kręgosłup. Na dworcu żaden ze spotkanych mężczyzn nie zaoferował pomocy we wniesieniu walizki po stromych schodach. Któryś za to zawołał do aktorki, że chyba jej coś wypadło i wskazał nogą na leżący na posadzce papier. W tramwaju, pisze pani Janda, "wszyscy mężczyźni siedzieli, kobiety stały".

Jak zapewne domyślacie się Państwo tekst wywołał niemałą burzę. Jedni byli zbulwersowani zachowaniami, z którymi spotkała się pani Janda, inni ripostowali kobietom: Chcieliście równouprawnień, to je macie. A co o tym powiedzieć z puntu widzenia savoir-vivre’u?

Mam wrażenie, że w tym przykładzie nie mamy do czynienia z tęsknotą za jakąś szczególną czy wydumaną męską galanterią, za przysłowiowym całowaniem w dłoń i uchylaniem kapelusza, gdy się spotyka na drodze kobietę. Problem jest inny, a jego wagę powiększa fakt, że dotyczy sprawy najprostszej: we wszystkich tych przypadkach zwyczajnie zabrakło uprzejmości, czyli - jak opisuje to nawet Słownik Języka Polskiego PWN - "drobnej usługi będącej wyrazem życzliwości".

Myślę, że w tej całej historii najważniejszego dylematu nie stanowi to, że z takim zachowaniem spotkała się właśnie kobieta ani że doświadczyła go znana i ceniona aktorka, a więc osoba publiczna, której według zasad zawsze oddajemy pierwszeństwo. (Choć oczywiście nie możemy obok tego faktu przejść obojętnie). Dylemat jest innego rodzaju: ta historia mogłaby być - i zapewne na co dzień jest - udziałem wielu z nas.

Pani Janda, jak mogę podejrzewać, nie domagała się od chorego mężczyzny, by zrobił coś, co mogłoby spowodować czy pogłębić uraz kręgosłupa. Zabrakło za to prostych słów: "przepraszam" albo "pani wybaczy", jak pisze w swoim tekście. Drugi z panów zamiast wskazywać zwitek nogą (nogą!) mógł go lepiej podnieść i podać osobie, którą uznał za jego właściciela, niż wołać z odległości kilku czy kilkunastu metrów. Od siedzących w tramwaju mężczyzn, jak mi się wydaje, pani Janda nie oczekiwała tego, by zerwali się na równe nogi czy aby stanęli na baczność, gdy wchodzi kobieta. Może jedynie prostej grzeczności, pytania: "Czy pani chciałaby usiąść?".

Uprzejmość i życzliwość to jedne z najważniejszych zasad savoir-vivre’u i etykiety w biznesie. Nie trzeba być biegłym w skomplikowanych gestach i konwenansach, ale bezwzględnie trzeba i warto być otwartym na innych. To nas przecież zachwyca, kiedy podróżujemy na Zachód: że ledwo zdążymy otworzyć na ulicy mapę, a już pojawia się ktoś przy nas z pytaniem, czy może pomóc. 

Dzisiaj niczego nie musimy. Za to możemy. Możemy pomóc wnieść walizkę do pociągu, ustąpić miejsca w tramwaju, podnieść szalik czy dać sygnał światłami kierowcy z naprzeciwka, że zapomniał włączyć własnych. Możemy się uśmiechnąć. Róbmy to, proszę Państwa, i w dodatku z książęcym gestem, absolutnie nie oszczędzając.

Słów "chciałyście równouprawnień, to je macie" nie chcę komentować, może tylko w ten sposób: nie dajmy się zwariować. Proszę Państwa, XII księga "Pana Tadeusza", naszej narodowej epopei ma tytuł: "Kochajmy się". Od dziś proponuję zapomnieć o "Litwo, ojczyzno moja", a w zamian za to co dziennie przypominać sobie właśnie o tym: "Kochajmy się!".

Mówi się, że savoir-vivre to tak naprawdę rozwinięcie przykazania miłości, że to szczegółowo zinterpretowane powiedzenie "nie czyń komu, co tobie niemiłe". Warto bez wątpienia o tej najważniejszej regule pamiętać.

Miłego weekendu!