"Osoby, które wydobywamy najczęściej nic nie mówią, bo są osłabione, zestresowane. Najczęściej są od razu przekazywane służbom medycznym. Gdy uda się nawiązać kontakt, to pytamy, czy są same czy jest obok nich ktoś, kto znajdował się w budynku" - mówi w rozmowie z RMF FM brygadier Wiesław Drosio, dowódca grupy poszukiwawczo-ratowniczej Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie.

Michał Dobrołowicz, RMF FM: Kilka żywych osób znaleziono w ruinach zniszczonego przez lawinę hotelu Rigiopiano w środkowych Włoszech w charakterystycznym miejscu - pod stropem budynku. To jest miejsce, gdzie ratownicy często znajdują zaginione osoby, na przykład po katastrofach budowlanych?

Brygadier Wiesław Drosio, dowódca grupy poszukiwawczo-ratowniczej Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie: Stropy podczas katastrof budowlanych układają się w różne nisze. I to jest szansa na przeżycie dla wielu osób. Pod stropami na pewno były osoby, które mogły schować się lub w tym momencie miały na tyle szczęścia, że znalazły się w punkcie, gdzie stworzyły się nisze pozwalające im przeżyć.

Jakie są szanse na przeżycie w takiej sytuacji? Można to oszacować?

Szanse są duże w krajach, w których ludzie są szkoleni, jak zachować się w czasie lawin czy katastrof. Ktoś ma szczęście, bo przeżyje kilkanaście dni, gdy przysypie go strop przy lodówce i będzie miał dostęp do wody czy jedzenia. Teraz problem polega na tym, że jest zima, ujemna temperatura i czas przeżycia ludzi, nawet pod gruzem, na pewno jest krótszy niż byłby w okresie letnim czy wiosennym.

Czy największą przeszkodą jest teraz śnieg?

Tak, bo grupy ratownicze dopiero po odkryciu budynku ze śniegu mają możliwość i szansę wprowadzenia tam ratowników, szukania tam poszkodowanych. Gdy jest to zasypane śniegiem, to takich możliwości nie ma. Wiele urządzeń elektrycznych nie jest dostosowanych do szukania ludzi pod śniegiem. Tym zajmują się tylko specjalistyczne, górskie grupy.

Państwa grupa po ilu dniach, godzinach maksymalnie wydobyła żywe osoby?

To było nawet 9-11 dni, po których wydobywano żywe osoby.

Jak te osoby reagują?

Ci ludzie najczęściej nic nie mówią, bo są osłabione, zestresowane. Najczęściej ci ludzie są od razu przekazywani służbom medycznym. Gdy uda się nawiązać kontakt, to pytamy, czy są sami, czy jest obok nich ktoś, kto znajdował się w budynku.

Te osoby reagują gestem?

Najczęściej jest to tylko wzrok skierowany do ratowników z prośbą o pomoc. Taki proszący, błagający wzrok. 

Do tego ulga, radość widoczna w tym wzroku?

Tak, na pewno. To też widać w oczach. Ten człowiek cieszy się, że żyje, że dostał drugą szansę.

Ile osób bierze udział w takiej akcji?

Nasze grupy są dzielone na podgrupy: od ośmiu do dwunastu osób w górę, tak żeby ekipa pracowała non stop, 24 godziny na dobę. Taka jedna podgrupa pracuje 8-10 godzin, potem odpoczywa i kolejni wchodzą na ich miejsce.

Co pana zdaniem zdecydowało o tym, że udało się wydobyć żywe osoby? Szczęście czy coś innego?

Podejrzewam, że solidna konstrukcja budynku spowodowała, że budynek całkowicie nie zawalił się. Wiemy, że są kraje, gdzie trzęsienia ziemi występują częściej. Tam konstrukcja budynków wygląda inaczej niż na terenach, które nie są terenami sejsmicznymi.