Dzisiaj ważny dawniej dzień: 22 lipca.

        Za czasów PRL mówiło się - oczywiście tylko w zaufanym gronie - o największym święcie komunistycznego państwa (młodszym użytkownikom tego portalu przypomnę, że była to rocznica powstania Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, czyli grupy zdrajców, która z mandatu Stalina przejmował od 1944 r. władzę w Polsce): 22 Lipca, dawny E. Wedel. Słynny zakład cukierniczy został bowiem po II wojnie światowej ochrzczony na nowo na cześć wydarzenia, którego kolejne rocznice z przymusu obchodziliśmy w każdym zakątku PRL. Stąd prześmiewcze określenie "święto Wedla".

            Skoro władza skrzętnie dbała o to, by obywatele tłumnie gromadzili się każdego 22 lipca na manifestacjach, pochodach, defiladach, festynach (z tej okazji rzucano na rynek nieco delikatesowych produktów żywnościowych i przemysłowych), to nie inaczej musiało być na obozach harcerskich, których połowa odbywała się właśnie w lipcu.

            Pozwolę sobie przywołać jedno takie wspomnienie z drugiej połowy lat 80. Prowadziłem wtedy obóz krakowskiego szczepu ZHP "Żurawie" na jeziorem Dłużek obok Czarnego Pieca. Pewnego dnia zostałem wezwany - wraz z komendantami wszystkich obozów i kolonii z okolicy - do Jedwabna (proszę nie mylić z bardziej znanym Jedwabnem). Naczelnik gminy postanowił wspólnie z nami przygotować wielką fetę z okazji 22 Lipca. Znając moje poglądy (dwukrotnie byłem już wcześniej "wizytowany" podczas trwania tego obozu przez smutnych panów z olsztyńskiej Służby Bezpieczeństwa, działających pod przykrywką Sanepidu bądź kuratorium) od razu zapytał, czy znane z niezbyt - mówiąc delikatnie - entuzjastycznego stosunku do władzy ludowej "Żurawie" wezmą udział w planowanej przez niego paradzie na rynku.

            Odpowiedziałem mu, że doceniam jego wszechstronną wiedzę o mojej osobie, jaka dotarła - bynajmniej nie oświatowym kanałem - do Jedwabna. Ale skoro już ją posiadł, to niewątpliwie wie, że ma do czynienia z ideowym piłsudczykiem. Wiedział. Po wysłuchaniu jego krótkiej, a treściwej wypowiedzi na temat tego, co myśli o władzach w Krakowie, które komuś takiemu jak ja pozwalają prowadzić pracę wychowawczą z młodzieżą, odezwałem się w te oto słowa:

            - Panie Naczelniku, ja jestem nie tylko piłsudczykiem, ale także filozofem, a więc człowiekiem umiejącym używać rozumu i dalekim od wszelkiego fanatyzmu. Dlatego też dziwię się, że proponuje mi Pan, abym czcił ważną, ale jednak drugorzędną datę z życiorysu Józefa Piłsudskiego. Zaaresztowanie go przez Niemców 22 lipca 1917 roku i wywiezienie później do Magdeburga nie jest przecież na tyle istotnym faktem historycznym, żeby urządzać z tego powodu defiladę młodzieży w Pańskiej wzorowej gminie.

            Naczelnik spurpurowiał i poderwał się z miejsca. Już nie mówił, tylko krzyczał:

            -   To panu data 22 lipca tylko z tym się kojarzy?

            Zachowując stoicki spokój, odparłem:

            - Oczywiście, że nie. Ale chyba - znając moje zapatrywania - nie sądzi Pan, że miałbym angażować porządnie, w patriotycznym duchu wychowaną przeze mnie młodzież harcerską, do czczenia jednej z najbardziej wstydliwych rocznic w naszych najnowszych dziejach, kiedy grupa uzurpatorów postanowiła przejąć władzę w Polsce, pomimo funkcjonowania legalnego i uznawanego przez większość państw koalicji antyhitlerowskiej rządu Rzeczypospolitej na Uchodźstwie.

            Kiedy chciałem zaczerpnąć oddechu, by kontynuować historyczny wywód na oczach przerażonych komendantów innych obozów i kolonii (większość z nadania PZPR), głos zabrał nie przedstawiony nam wcześniej mężczyzna, siedzący obok Naczelnika:

            - Panie Bukowski, wystarczy. Mam nadzieję, że jest to ostatni obóz harcerski, jaki Pan prowadzi. Znajdziemy sposób, żeby przekonać kogo trzeba w Krakowie do pozbawienia Pana możliwości dalszego demoralizowania młodzieży. Może Pan już iść, a "Żurawie" nie muszą uczestniczyć w gminnych obchodach największego święta naszej socjalistycznej ojczyzny.
            Cóż miałem zrobić na takie dictum? Grzecznie zasalutowałem i wyszedłem.

            Tajemniczy uczestnik narady rzeczywiście znalazł drogę do moich krakowskich przełożonych. Parę tygodni po powrocie z obozu Komisja Instruktorka Hufca Kraków-Krowodrza (do którego należały "Żurawie") rozpoczęła przeciwko mnie formalne postępowanie "w związku z niepodjęciem tematyki 22 Lipca" oraz publikacjami o krajowym harcerstwie, zamieszczanymi w londyńskim "Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza". Mimo życzliwości jej członków, zostałem (na skutek odgórnych nacisków, idących bynajmniej nie po linii harcerskiej) odsunięty od bezpośredniej pracy wychowawczej z młodzieżą, co nie  było dla mnie jednak specjalnie dotkliwą karą, bo właśnie przekazałem szczep swojemu następcy.

            Takie jest moje najciekawsze wspomnienie o "święcie Wedla".

harcmistrz Jerzy Bukowski

Harcerz Rzeczypospolitej