Kiedy wszedłem dzisiaj wczesnym rankiem do sklepu na mojej ulicy, już od progu usłyszałem ożywioną dyskusję dwóch kasjerek przy sąsiednich kasach. O czym tak bardzo emocjonalnie rozmawiały?

Nie o najnowszych plotkach z życia celebrytów, nie o domowych problemach, nie o bolączkach życia codziennego, ale o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim: czy był on bohaterem, czy zdrajcą?

Stanąłem jak wryty. Oto o człowieku, który ratował świat przed III wojną światową i po bohatersku, z narażeniem życia własnego oraz swojej rodziny pełnił samotną misję patriotyczną dyskutują już nie tylko politycy, historycy, publicyści, ale także kasjerki w sklepie.

To oczywiście zasługa szeroko reklamowanego filmu "Jack Strong" Władysława Pasikowskiego, który właśnie wszedł na ekrany polskich kin, wywołując ogólnospołeczną debatę na temat działalności "pierwszego polskiego oficera w NATO". I bardzo dobrze, ponieważ trawestując słowa wieszcza, Kukliński trafił pod strzechy, stając się przedmiotem zainteresowania coraz większej liczby Polaków.

Przypomina mi to sytuację z pierwszych wieków chrześcijaństwa, kiedy na targu  w Konstantynopolu przekupki zawzięcie kłóciły się nie o ceny marchwi, ale o filioque, czyli o  pochodzenie Ducha Świętego.

Nie wiem, czy w dyskusji kasjerek górę wzięła teza o bohaterstwie, czy też o zdradzie płk. Kuklińskiego, ale już samo to, że toczyła się ona o 7.00 rano w jednym z krakowskich sklepów jest bardzo pozytywnym zjawiskiem i wystawia dobre świadectwo rodakom, którzy potrafią sprzeczać się o naprawdę ważne kwestie.