Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz przychodzi mi tutaj przywołać stare powiedzenie o nadgorliwości, która w pewnych okolicznościach bywa gorsza od faszyzmu, nawet od komunizmu. Ta przypadłość dopada ludzi o różnym poziomie wykształcenia, pozycji społecznej, doświadczeniu życiowym. Jej ofiarami stają się także profesorowie wyższych uczelni dopiero poniewczasie orientujący się, jak niemądrze postąpili, bardziej szkodząc aniżeli pomagając sprawie, w którą się nieopatrznie i w dobrej wierze zaangażowali.

            Ostatnio głośno jest w tym kontekście o prof. Janinie Milewskiej-Dudzie - matce kandydata na prezydenta Rzeczypospolitej, która wykłada chemię organiczną na Akademii Górniczo-Hutniczej. W trakcie pierwszych zajęć ze studentami w letnim semestrze pozwoliła sobie na taką wypowiedź:

            - Zanim przejdę do tematu, pozwolę sobie dyskretnie zrobić taką prywatę na tych zajęciach. Jestem mamą Andrzeja Dudy, który startuje jako ten... eee... kandydat na prezydenta. Potrzebne mi jest, prosił mnie, jeśli mogę, żeby zebrać od studentów podpisy. Proszę mi się tutaj podpisać na tej liście, ja ją poślę rzędami. Oczywiście, proszę państwa, to nieformalna sprawa. Tego mi na zajęciach robić nie wolno.

            Pani profesor chyba zapomniała, w jakich czasach żyje. Bardzo szybko okazało się, że któryś ze słuchaczy nagrał ten apel telefonem komórkowym i przekazał (sprzedał?) redakcji "Faktu", a ta nie miała najmniejszych oporów przed zamieszczeniem go na swojej stronie internetowej.

            No i wybuchł skandal, sprawa stała się natychmiast tematem dyskusji polityków, zagościła też w mediach. W tej sytuacji rektor AGH prof. Tadeusz Słomka bezzwłocznie spotkał się ze swoją podwładną, a rzecznik prasowy uczelni wydał poniższy komunikat:

"Rektor odbył rozmowę dyscyplinującą z wykładowczynią i uświadomił jej, że zachowanie było nieetyczne. Pani prof. Janina Milewska-Duda od wielu lat cieszy się nieposzlakowaną opinią dobrego i rzetelnego wykładowcy oraz naukowca. Władze uczelni dalsze ewentualne kroki w tej sprawie uzależniają od postępowania wyjaśniającego, które zostanie przeprowadzone w najbliższych dniach."

Sam Andrzej Duda tego samego dnia napisał na Twitterze: "Nie pomyślałbym nawet, żeby Rodziców do czegokolwiek namawiać. Mama to Mama. A podpis to nie głos", przeprosił też przed telewizyjnymi kamerami telewizji studentów, którzy źle się poczuli w tej sytuacji.

Bardzo trafnie skomentował ową sprawę w "Gazecie Wyborczej" socjolog, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego i znany publicysta doktor Jarosław Flis:

"- To, co zrobiła matka pana Dudy, jest niedopuszczalne. To się na uczelni absolutnie nie powinno wydarzyć. Widać każda władza demoralizuje, nawet tak skromna jak władza wykładowcy. Oczywiście, w całej tej historii jest też wątek bezwzględnej matczynej miłości. No, ale to nie jest żadne usprawiedliwienie. Jak powinna się w tym wszystkim zachować uczelnia? Zachowanie pani Dudy do żadnych radykalnych kar się nie kwalifikuje. Myślę, że samo upublicznienie tego, co zrobiła, jest dla niej wystarczającą karą. Straty, które w związku z jej zachowaniem poniesie Duda, mogą być poważniejsze niż korzyści z zebranych przez nią podpisów. To sytuacja, w której głównym poszkodowanym jest sprawca."

A mnie niepomiernie dziwi niefrasobliwość prof. Janiny Milewskiej-Dudy, która powinna wiedzieć, że jako matka bardzo poważnego kandydata do urzędu prezydenckiego musi uważać na każde swoje słowo i zachowanie, bo mogą one zostać uwiecznione na różnych urządzeniach, a potem wykorzystane w walce politycznej przeciw jej synowi. Agitując za nim podczas wykładu zapomniała chyba o licznych aferach podsłuchowych, jakie ostatnio ujawniono w Polsce.

Jest też jeszcze jeden aspekt tej sprawy: po co było narażać profesorski autorytet, prosząc o podpisy, skoro już wtedy Andrzej Duda miał ich zebraną wystarczającą, a nawet rekordową ilość?