Pokojowy Nobel należał się Liu Xiaobo. Dołączył do grona nagrodzonych opozycjonistów, którzy stawili czoła reżimom spod różnych szerokości geograficznych. A wbrew pozorom w historii pokojowego Nobla nie było ich zbyt wielu. Tym bardziej należy pochwalić tegoroczny werdykt. I nie chcę go postrzegać, jako "przykrycia" fatalnej decyzji z 2009 roku.
Komitet Noblowski w uzasadnieniu decyzji zauważył imponujący postęp gospodarczy, jaki się dokonał w Chinach w ostatnich latach. Ale stanowczo przypomina, że władze łamią prawa obywateli gwarantowane nie tylko przez międzynarodowe konwencje i umowy, ale i własne prawo.
Jak to wygląda w Chinach, widać na przykładzie Liu Xiaobo. Jak to było w PRL, też wiemy. Artykuł 83. konstytucji z 1976 roku stanowił, że "Polska Rzeczpospolita Ludowa zapewnia obywatelom wolność słowa, druku, zgromadzeń i wieców, pochodów i manifestacji".
Nikt nie wzywa do bojkotu chińskich produktów. Trudno to sobie wyobrazić w codziennym życiu. Nie można się też oprzeć wrażeniu, że sankcje gospodarcze nie są skuteczną bronią w walce z reżimami (patrz: Kuba).
Nie wiem, czy Nobel dla Liu Xiaobo będzie czymś, czym dla Polaków był Nobel dla Wałęsy. Szczerze wątpię, by w Chinach w ciągu najbliższej dekady doszło do zmian, o które walczy Liu Xiaobo. Jednak kto w 1983 roku wyobrażał sobie to, co wydarzyło się 6 lat później.
A więc Nobel dla dysydenta to tylko gest?
Nie wolno zapominać o więźniach politycznych i sumienia. Tym, którzy wtrącają ich do więzień, zależy by świat interesował się tylko możliwością zrobienia dobrego interesu gospodarczego. A my Polacy, z racji własnych doświadczeń, powinniśmy być wyczuleni na łamanie praw człowieka w innych krajach. I pamiętać choćby o drobnych gestach.