Polacy zajęci wyborami nie interesują zbytnio wydarzeniami w Watykanie. A szkoda, bo dzieją się tam rzeczy ważne, a zarazem niebezpieczne dla jedności Kościoła. Może bowiem dojść do rozłamu na ogromną skalę, porównywalną tylko z oderwaniem się Kościoła wschodniego w 1054 roku czy Reformacją w 1517 roku.

Tydzień temu rozpoczął się w Rzymie Synod Biskupów ds. Amazonii, zwołany przez papieża Franciszka. Ma on trwać do 26 października. Już sam pomysł tego spotkania, które poświęcone jest jednemu, na dodatek bardzo egzotycznemu, rejonowi świata wzbudził kontrowersje. Rejon ten leży wprawdzie na terenie dziewięciu państwa Ameryki Południowej, ale w przeciwieństwie do innych części tego kontynentu jest słabo zaludniony. Na dodatek wiele tamtejszych plemion żyje w warunkach pierwotnych, bez kontaktu z światem zewnętrznym.

Zaskoczeniem jest także fakt, że papież nie zwołał tego synodu, dlatego że w Amazonii mają miejsce jakieś ważne zjawiska jak na przykład prześladowania chrześcijan czy wewnętrzne rozłamy, ale dlatego, aby podjąć sprawę ekologią tego rejonu. Moim zdaniem jest to dziwne. Ochrona środowiska jest wprawdzie ważnym problemem społecznym, ale nie istotą działalności Kościoła. Dla katolików istnieją znacznie większe problemy. Do nich należy zwłaszcza laicyzacja środowisk i narodów, odchodzenie ludzi młodych od praktyk religijnych, szykanowanie ludzi wierzących i niszczenie wartości chrześcijańskich, "lawendowa mafia", czyli kościelne lobby homoseksualne, pedofilia i skandale obyczajowe. Watykan właśnie tymi problemami winien się zajmować w pierwszej kolejności. Od troszczenia się ekologią są różne stowarzyszenia i organizacje międzynarodowe.

Dodam na marginesie, że papież Franciszek wyraźnie odcina się od spuścizny Jana Pawła II i Benedykta XVI, choć pierwszemu z nich zawdzięcza nie tylko urząd arcybiskupa, ale i godność kardynała. Przykładem tego jest tzw. anegdotka, którą obecny papież opowiedział o swoim poprzedniku w czasie pogaduszek z dziennikarzami w samolocie, wracając z Arabii Saudyjskiej. Później oczywiście urzędnicy watykańscy robi co mogli, aby "wyprostować" słowa papieskie, ale niesmak pozostał. Podobnie było z wypowiedzią o Polakach w czasie innej pogaduszki, tym razem w drodze powrotnej z Litwy.

Nie chodzi tutaj o to, że obecny papież, sam będąc synem emigrantów z Włoch, najwyraźniej nie przepada za Starym Kontynentem, ale o fakt, że próbuje zmieniać zasady, którzy wypracowali jego poprzednicy, bardzo mocno zakorzenieni w cywilizacji europejskiej i tradycji łacińskiej. Świadczy o tym kontrowersyjny dokument przygotowawczy synodu, "Instrumentum laboris". Zawiera on wyraźne sugestie, czy wręcz propozycje nie tylko w zakresie tzw. ekologii integralnej czy zmian w liturgii, ale i celibatu księży i kapłaństwa kobiet. Pierwsza z tych kwestii nie jest problem dogmatycznym, ani nie wynika z prawd wiary. W pierwszym tysiącleciu po Chrystusie celibat bowiem był obowiązkowy tylko dla mnichów i biskupów, a dopiero w XII wieku objął wszystkich duchownych. Również dziś w Kościele katolickim w różnych obrządkach funkcjonują żonaci księża. W obrządkach katolickich wschodnich, podlegających Watykanowi, dopuszcza się możliwość zawarcia małżeństwa i posiadania dzieci. Sam miałem w rodzinie żonatych księży. Mój pradziadek, Rusin z pochodzenia, będąc proboszczem greckokatolickim w dawnym województwie stanisławowskim, miał żonę i pięcioro dzieci. Po jego niespodziewanej śmierci rodziną opiekowali się inni duchowni, w tym słynny rzymskokatolicki ksiądz-społecznik i polski patriota Stanisław Stojałowski.  

O ile jednak zmiany w tej sprawie są dopuszczalne, zwłaszcza, ze kryzys powołań dotyczy nie tylko Amazonii, tak sprawa dopuszczenia do święceń kapłańskich kobiet jest już naruszeniem prawa kanonicznego, który mówi, że "święcenia ważnie przyjmuje tylko mężczyzna ochrzczony" (KPK kan. 1024). Także zasad określonych przez papieża Jana Pawła II w liście "Mulieris dignitatem". Podobne stanowisko zajmuje też Cerkiew prawosławna. Kapłaństwo kobiet istnieje jedynie we wspólnotach protestanckich i dlatego tez istnieje realna obawa schizmy, czyli rozłamu.

W tych sprawach, co jest bardzo znamienne, Episkopat Polski milczy. Jednak niektórzy odważni publicyści i teolodzy katolicy piszą wprost o tych niebezpieczeństwach. Dla przykładu, prof. dr hab. Andrzej Kobyliński z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego napisał: "W Kościele katolickim rzeczywiście mamy rewolucję i proces głębokich zmian. Można mówić nawet o nowej reformacji. Ten obecny Synod, czyli zgromadzenie, jest elementem czy etapem tej głębokiej zmiany, która właśnie się dokonuje". Z kolei Paweł Chmielewski, autor książki "Niemiecka rewolucja", stwierdził w jednym z wywiadów: "Progresywni hierarchowie, którzy chcieliby przeprowadzić w Kościele rewolucję i zbliżyć katolicyzm do protestantyzmu, chcą wykorzystać Amazonię do tego, aby na tamtym terenie przeforsować unikalne rozwiązania i przenieść je do swoich krajów".

Przychylamy się do tych wypowiedzi, czemu dałem wyraz m.in. w książce "Alarm dla Kościoła. Nowa reformacja?". Choć jestem zwolennikiem święceń dla żonatych mężczyzn, co nie oznacza oczywiście zniesienia celibatu dla tych, co go ślubowali, to jednak w innych działaniach papieża Franciszka widzę duże zagrożenia dla jedności. Dwa lata temu ksiądz profesor Edward Staniek, mój wykładowca, a potem rektor w Seminarium Duchownym w Krakowie, powiedział: "Modlę się o mądrość dla papieża, o jego serce otwarte na działanie Ducha Świętego, a jeśli tego nie uczyni - modlę się o szybkie jego odejście do Domu Ojca". Oczywiście papieżowi Franciszkowi śmierci nie życzę, ale omawiany synod to jeden z największych wiraży Kościoła w obecnym czasie. Oby cała wspólnota katolicka wraz z papieżem wyszła na prostą.