Dziadowskie, nieprzyjazne, biedne, niesprawiedliwe, zdaniem niektórych tylko teoretyczne, ale jednak jedyne jakie mamy. Państwo. Nie pytajmy, po co nam ono. Nawet jeśli mamy mnóstwo powodów, by pytać i jesteśmy słusznie bardzo zdenerwowani. Dbajmy o nie i zróbmy, co tylko możliwe, by było lepsze. I za nic w świecie nie dajmy się przekonać, że nie jest nam do niczego potrzebne.

Nacisk na to, byśmy machnęli ręką, użyli paru wulgarnych słów i stwierdzili, że po cholerę nam ta Polska, będzie - jak myślę - narastał. Tak jak narasta nieprzerwanie od 1989 roku z dwóch kierunków, z zewnątrz i od środka. Jego istotnym elementem jest walka z wszelkiego rodzaju przejawami dumy narodowej, drugim zwalczanie wszelkich nadziei, że to państwo będzie przyjazne i dobrze zorganizowane.

Nie mam nic przeciwko twierdzeniu, że najlepszą formą patriotyzmu jest rzetelne płacenie podatków. Tyle, że taka definicja sprawdza się w bezpiecznym miejscu na mapie i w państwie, które jest zbudowane na sprawiedliwych, stabilnych podstawach. Wtedy rzeczywiście wystarczy skrupulatnie płacić, co się państwu należy i można mieć gwarancję, że z tych pieniędzy to co ma być zorganizowane, zostanie zorganizowane, co ma być zakupione, zostanie zakupione, a ci, którzy mają być opłaceni, zostaną opłaceni.

Niestety w naszym przypadku nie tylko nie ma takiej gwarancji, ale jest gwarancja wręcz przeciwna. Można być pewnym, że istotna część naszych wspólnych pieniędzy zostanie zmarnowana i nie trafi tam, gdzie powinna. Dlatego nie wystarczy płacić podatki, ale trzeba jeszcze troszczyć się o to, kto i co z tymi pieniędzmi robi. Trzeba też upominać się, by te podatki nie były zbyt wysokie, nie deprawowały klasy rządzącej i nie tłumiły wciąż dopiero tworzących się u nas mechanizmów gromadzenia zasobów i ich inwestowania.

Samo płacenie podatków nie wystarczy też tam, gdzie istotnym elementem bezpieczeństwa musi być budowa militarnej siły kraju. Pod tym względem, jak wiemy od stuleci, trudno o bardziej kłopotliwe położenie, niż nad Wisłą. Jesteśmy jednak na tyle dużym narodem, że możemy skutecznie walczyć tu o podmiotowość bez uciekania pod taki, czy inny protektorat. Musimy tylko chcieć.

Dobrze, że jesteśmy w NATO, dobrze, że możemy obchodzić kolejną rocznicę przystąpienia do Unii Europejskiej, ale jedno i drugie w niczym nie zmienia potrzeby myślenia o sile naszego Państwa i pomyślności nas, Polaków. Tak, jak to czyni każde normalne państwo. Złudzenia, że pomyślność, dostatek i bezpieczeństwo przyniesie nam roztopienie się w bezideowym Zachodzie, że wtedy Wschód zostawi nas w spokoju, jest niebezpieczną mrzonką. Sprzedają nam ją ci, którzy nam źle życzą.  

Kiedy na początku lat 90-tych mądrzy ludzie mówili, że PRL trzeba rozliczyć, a partyjne i SB-ckie złogi odsunąć od kierowania wolną Rzeczpospolitą, podnosił się nieodmiennie krzyk opiniotwórczych obrońców okrągłego stołu. Gdy mówiono o tym, że ludzie, którzy zasłużyli się w czasach komuny oportunizmem i szpiegowaniem obywateli nie będą chcieli, ani nawet potrafili zbudować sprawiedliwego państwa, utrzymywano, że to "ludzie honoru". Po latach wiemy już jak może kiedyś wyglądać kraj bez własnego przemysłu, banków, sieci handlowych, czy mediów. Wiemy już, że można pracować ciężej i wydajniej, niż na Zachodzie, ale mimo to zarabiać znacznie mniej. Patrzymy na co dzień, jak zapadają się służba zdrowia, system emerytalny, czy wymiar sprawiedliwości, jak w kraju zdolnych informatyków niczego porządnie zinformatyzować nie można, jak w kraju młodej demokracji urągający przyzwoitości sposób przeprowadzenia wyborów samorządowych zostaje zaklepany, jakby nigdy nic.

A jednak to Państwo jest nam niezbędne do życia, jest największą wartością jaką mamy. Nigdzie i nigdy Polacy nie będą bardziej "u siebie", niż tutaj. Właśnie dlatego musimy zrobić wszystko co tylko możliwe, by nie przestać w to Państwo wierzyć, by nie ustać w walce o to, by było sprawiedliwe, przyjazne, dostatnie i bezpieczne. Nie wystarczy tylko płacić podatki, wywiesić na 2 i 3 maja biało-czerwoną flagę, musimy od siebie wymagać więcej. Nie dajmy się przekonać tym z zewnątrz i tym od wewnątrz, że tu nic się nie da zrobić. Da się. Musi się dać.