Stójka na dwunastnicy, którą w ciągu ostatnich paru dni wykonała za sprawą Grzegorza Schetyny Platforma Obywatelska przejdzie zapewne do historii nauk politycznych. Ja chciałbym widzieć w nagłej i niespodziewanej zmianie narracji dotyczącej uchodźców przynajmniej jeden powód do optymizmu. Wygląda bowiem na to, że sceptyczne podejście do przymusowych kwot uchodźców stanie się teraz punktem wspólnym działań rządu i opozycji także w przekazie na zewnątrz. Taka zgodność może nam wszystkim tylko wyjść na zdrowie.


W swym umiarkowanym optymizmie zakładam oczywiście, że wykonana przez przywództwo PO wolta ma przemyślany, a nie spontaniczny charakter, jest wyrazem rosnącej świadomości, że szeroko zakrojona akcja "zagranica" może okazać się dla opozycji nie mniej niebezpieczna, niż dla rządu. Dość szokująca kampanijna wypowiedź obecnego już prezydenta-elekta Francji w sprawie sankcji dla Polski być może uświadomiła niektórym "koryfeuszom" platformianej polityki zagranicznej, że swoimi działaniami przyczynili się do wypuszczenia nieprzyjaznego dżinna z butelki i mogą nad nim nie zapanować.

Nie, nie sądzę, by Platforma zrozumiała już w pełni, że nasilenie w Europie antypolskiej retoryki i jej kiedyś, gdyby doszła do władzy, może wyjść bokiem. Sadzę raczej, że zaczyna do niej docierać, jak bardzo zaostrzenie spięć na linii Bruksela - Warszawa - zwłaszcza w sprawie uchodźców, zaszkodzi jej tu w Polsce. Sondaże w tej kwestii są dość jednoznaczne i w nich zapewne trzeba doszukiwać się przyczyn zwrotu o 180 stopni. Czy to nowe stanowisko utrzyma się, gdy Europa przystąpi do zapowiadanych "działań dyscyplinujących"? Czy w ogóle przystąpi? Zobaczymy.

Jeśli chodzi o popularne coraz bardziej "wycieranie sobie gęby Polską" zasłużony rozgłos zyskał opublikowany w tych dniach raport organizacji Freedom House, w którym nasz kraj, po raz pierwszy od 1989 roku znalazł się wśród państw z częściowo tylko, a nie w pełni wolnymi mediami. Ba, zaliczył w ostatnim roku największy spadek w rankingu, większy nawet niż przeżywająca konwulsje po nieudanym puczu Turcja. Na opublikowanej na stronie freedomhouse.org karykaturze Polska znalazła się wśród wilków szczerzących się na wolną prasę w tak doborowym towarzystwie, jak Rosja, Serbia, Boliwia, Wenezuela, Filipiny i Turcja. Nie wiem, jak Państwo, ale ja osobiście czuje się tym obrażony. I uważam to za aberrację uwłaczającą dziennikarzom, którzy w pracy w niektórych krajach są rzeczywiście zagrożeni i kneblowani. Powiedzmy sobie szczerze, każdy kto zada sobie trud przeczytania tych opinii o sytuacji mediów w Polsce musi, powtarzam MUSI odnieść wrażenie, że goście, którzy to zredagowali nie mają żadnego pojęcia o sytuacji w Polsce i bazują na opiniach osób, którym - delikatnie mówiąc - daleko do obiektywnego postrzegania rzeczywistości nad Wisłą.

Teza, że oto pod rządami PO-PSL, zwłaszcza przez okres po 2010 roku mieliśmy do czynienia z prawdziwą  wolnością mediów, którą w ubiegłym roku częściowo utraciliśmy, jest tak śmieszna, że naprawdę człowiek o minimalnych zdolnościach poznawczych nie powinien jej głośno powtarzać. Jak to jest? Ci, którym nie przeszkadzał stały, konsekwentny, prorządowy przechył wszystkich głównych telewizji teraz skarżą się na zagrożenie wolności mediów? Teraz? Jedną z podstawowych, rzekomo wspieranych przez środowiska liberalne wartością jest różnorodność. Z jaką - przepraszam - różnorodnością - mieliśmy w TV przez minione lata do czynienia?

Nikt, poza osobami najbardziej zaangażowanymi po stronie obecnej opozycji, nie da się w Polsce przekonać, że wyrazem wolności jest jakakolwiek jedność przekazu, szczególnie prorządowa. A właśnie taka jedność była przez blisko 5 lat naszym udziałem. Uwaga, że po zmianach w telewizji publicznej wolności w polskich mediach jest mniej, jest po prostu absurdalna. Jeśli ktoś faktycznie chce wyrobić sobie zdanie na temat sytuacji w Polsce, jeśli chce poznać złożoność tutejszej sytuacji, wysłuchać opinii różnych stron, właśnie teraz może czegoś się na ten temat dowiedzieć. Być może wymaga to przełączania kanałów TV, "kręcenia gałką" radia i sięgania po różne gazety i tygodniki, ale te opinie są w tej chwili zdecydowanie bardziej dostępne, niż były jeszcze dwa lata temu.

Freedom House zarzuca rządowi PiS, że przejął media publiczne, podjął w grudniu próbę ograniczenia dostępu dziennikarzy do Sejmu, że agendy rządowe zrezygnowały z prenumeraty opozycyjnych gazet, a państwowe firmy przeniosły swoje reklamowe budżety do prasy prorządowej. Szczególne zdziwienie budzi jednak punkt czwarty, który stanowi, że rząd PiS "stara się ograniczać debatę kwestionującą preferowaną narrację historyczną, pomijającą w większości zaangażowanie Polaków w okrucieństwa II Wojny Światowej". Ta teza, tak trochę jakby... wymyka się próbom kulturalnego komentarza.

Nie znamy jeszcze ostatecznej wersji tego raportu, ale opublikowane tezy wystarczą, by zarzucić jego autorom co najmniej brak wiedzy i obiektywizmu. Platforma Obywatelska chce by Polacy winą za pojawianie się takich tekstów obarczali tylko i wyłącznie PiS. Jeśli jednak liczba podobnie absurdalnych, formułowanych zagranicą zarzutów będzie rosła, obywatele mogą dojść do wniosku, że winni są też ci, którzy zamiast dyskutować w kraju, donoszą na zewnątrz. Nie wiem, czy Grzegorz Schetyna wreszcie to zrozumiał. Wydaje mi się, że powinien. Przede wszystkim w naszym wspólnym, ale też trochę swoim, interesie...