Tak zajęty, że nie słyszy, co się do niego mówi - to stwierdzenie można przestać już traktować jako przenośnię. Naukowcy z University College London potwierdzili właśnie, że silne skupienie na wykonywanym zadaniu rzeczywiście sprawia, że stajemy się głusi na otaczające nas, doskonale słyszalne w normalnych warunkach dźwięki. Mam wrażenie, że w intensywnie politycznej atmosferze współczesnej Polski ten efekt można u nas wyjątkowo łatwo zaobserwować.

Zacznijmy jednak od meritum, czyli przebiegu eksperymentu opisanego w najnowszym numerze czasopisma "Attention, Perception, & Psychophysics". Każdy z nas jest w stanie wymienić wiele przypadków, kiedy na przykład zaczytani w książce, zapominamy o świecie i nie słyszymy, co się wokół nas dzieje. Naukowcy z UCL postanowili sprawdzić, czy ten efekt ma jakieś fizjologiczne uzasadnienie i czy można go jakoś naukowo opisać.

Do udziału w badaniach zaproszono ponad setkę ochotników, których zadaniem było rozwiązywanie pojawiających się na ekranie komputera zadań. Zadania o różnym stopniu trudności polegały na identyfikowaniu mniej lub bardziej subtelnych różnic koloru i rozmiaru pokazywanych na ekranie krzyżyków. Uczestnicy eksperymentu zakładali słuchawki, które - jak im tłumaczono - miały poprawić ich koncentrację.

W trakcie badania w słuchawkach pojawiał się niespodziewanie delikatny ton. Badanie natychmiast przerywano i pytano uczestnika, czy go słyszał. Okazało się, że odpowiedzi były istotnie zależne od stopnia skomplikowania aktualnie wykonywanych zadań. Kiedy eksperyment przerywano przy najłatwiejszych testach, przeciętnie 80 procent badanych zauważało dźwięk, jeśli przy najbardziej skomplikowanych, zwróciło na niego uwagę zaledwie 20 procent.

Naukowcy widzą w tym potwierdzenie hipotezy, że nasze zmysły wzroku i słuchu dzielą po części te same, ograniczone w swych możliwościach ośrodki obróbki danych i mózg nie jest w stanie zapewnić pełnej funkcjonalności obu z nich, jeśli jeden jest maksymalnie wykorzystywany. To prawdopodobnie sprawia, że rzeczywiście silnie skoncentrowani na absorbującym zadaniu stajemy się obojętni na dodatkowe, płynące z zewnątrz, informacje. Wnioski z tego doświadczenia każą też zrewidować nieco wcześniejsze przekonanie o uniwersalnym znaczeniu słuchu jako instrumentu obronnego, który nie zależy od żadnych czynników zewnętrznych. Wyraźnie nadmierna koncentracja na jakimś wycinku rzeczywistości zakłóca nasz instynkt samozachowawczy i sprawia, że ostrzegawcze sygnały opornie do nas docierają.

Ten efekt, jak już wspomniałem, wyraźnie daje się we współczesnej Polsce zauważyć. Zaciętość politycznego sporu już od dawna sprawia, że merytoryczna dyskusja staje się powoli niemożliwa nie tylko na najwyższych, parlamentarnych szczeblach, ale także na etapie zwyczajowych towarzyskich dyskusji o polityce. Mam nawet wrażenie, że całkowicie zanikły już tradycyjne "nocne Polaków rozmowy". Stało się tak między innymi dlatego, że wiele osób jest tak silnie, prywatnie i w dobrej wierze zaangażowanych w ochronę rządu przed jakimikolwiek zarzutami, że zupełnie nie słyszą już niczego, co mogłoby ich obraz rzeczywistości zaburzyć. Rząd zadania nie ułatwia, jego nieudolność w zaskakująco wielu dziedzinach zmusza zwolenników premiera do silnego "wpatrywania się" w oficjalne przekazy i w ten sposób sprawia, że stają się zupełnie głusi nie tylko na głosy ostrej krytyki, ale i głosy rozsądku.

Powie ktoś zapewne, że wśród zwolenników opozycji spod znaku PiS poziom zacietrzewienia jest podobny, a PiS-owska głuchota co najmniej równa jest PO-wskiej. Nawet gdybym się z tym zgodził (a nie do końca się zgadzam), wypada zauważyć istotną różnicę konsekwencji obu głuchot. Co prawda bowiem wiele osób "wpatrzonych" jest w prezesa podobnie, jak inni "wpatrzeni" są w premiera, jednak to tylko jedna strona konfliktu ma rzeczywisty wpływ na sytuację w kraju, w związku z czym, to wymagania wobec rządu, a nie opozycji mają kluczowe znaczenie dla naszej najbliższej i nieco dalszej przyszłości. Głuchota na argumenty kwestionujące nieomylność i dobre intencje aktualnie rządzących nie raz się już skompromitowała, nie tylko w Polsce. Na dłuższą metę nie może prowadzić do niczego dobrego. Trzeba rozmawiać, dyskutować, trzeba słyszeć co inni mają do powiedzenia, trzeba myśleć, nikt nas od tego obowiązku nie zwolni.

PS: Oczywiście szczególnie trudną grupą są "wpatrzeni", którzy na wszelki wypadek zatykają sobie jeszcze uszy. W ich przypadku rodzi się uzasadnione podejrzenie, że tylko udają, że są "wpatrzeni" i słyszeć po prostu nie chcą. Może im to minie...