Odpowiedź na to pytanie na pierwszy rzut oka wydaje się oczywista. Przecież w XXI wieku naukowo można mówić o wszystkim. Na drugi rzut oka już nie jest tak prosto. Z bliżej nieznanych powodów znaczna część polskiego środowiska naukowego o Smoleńsku mówić nie chce. Ci zaś, którzy chcą, nie mogą mówić w pełni precyzyjnie, bo wciąż nie mają dostępu do kluczowych dowodów. Próbują jednak dowiedzieć się tego, co możliwe.

Mimo tych problemów uważam, że odpowiedź na zadane w tytule pytanie MUSI być twierdząca. O Smoleńsku trzeba mówić także w kategoriach naukowych. Mam nadzieję, że zorganizowana w Warszawie Konferencja Smoleńska przyczyni się do nawiązania takiej rozmowy, pomoże ten wyraźnie widoczny mur milczenia wokół Smoleńska naruszyć.

Ta nadzieja wiąże się moim zdaniem nie tylko z formułowanymi w prezentowanych referatach wnioskami, ale też, a może nawet przede wszystkim, ze stawianymi przy tej okazji pytaniami. Wnioski wskazujące na rozpad maszyny w powietrzu już nie zaskakują, z biegiem czasu stają się tylko coraz lepiej udokumentowane. Te tezy i argumenty na ich potwierdzenie znajdziemy w materiałach konferencji, które zostaną opublikowane. Liczba stawianych przy tej okazji pytań powinna jednak wielu osobom naprawdę dać do myślenia. A fakt, że oficjalna rządowa komisja nie tylko nie znalazła na nie odpowiedzi, ale nawet nie raczyła ich sobie zadać, nie da się w żaden rozsądny sposób wytłumaczyć.

Próżno szukać choćby odpowiedzi na pytanie, dlaczego w raportach MAK i komisji Millera w ogóle nie przeprowadzono analizy trzech istotnych etapów katastrofy, nawet przebiegającej według scenariusza MAK. Nie badano dokładnie ani chwili zderzenia skrzydła z brzozą, ani momentu późniejszego upadku samolotu na ziemię, ani rozpadu części samolotu już po upadku. Obie komisje zajęły się tylko lotem przed zderzeniem i fazą, w której samolot miał wykonać pół beczki po oderwaniu skrzydła. Dlaczego trzy pozostałe etapy tych komisji nie interesowały? Dlaczego nie ma odpowiedzi na pytania o niezgodności stwierdzeń raportów MAK czy komisji Millera ze wskazaniami jednego z rejestratorów lotu?

Każdy, kto zadał sobie trud śledzenia wielu godzin konferencji, mógł zauważyć jej... normalność. Nie wszyscy naukowcy zgadzali się co do wniosków, wyraźnie można było dostrzec na przykład dystansujące się od innych referaty byłych lub obecnych naukowców Wojskowej Akademii Technicznej. Zgłaszano liczne argumenty za hipotezą wybuchu i mniej liczne, wskazujące na decydującą rolę brzozy. I to właśnie jest normalne.

Sama konferencja i opublikowane w jej materiałach referaty powinny być początkiem szerokiej dyskusji na temat przyczyn katastrofy. Dyskusji ekspertów w dziedzinach, które jej dotyczą. Naukowcy potrafią się gorąco spierać w sprawach nie niosących za sobą takich konsekwencji jak katastrofa smoleńska. Nie ma powodu, by nie mieli się spierać i w tej sprawie. 2,5 roku po katastrofie to już najwyższy czas.

W referatach powtarzały się oczekiwania co do przyszłych wyników badań wraku samolotu. Zdaniem wielu naukowców, te badania są nie tylko konieczne, ale - co także ważne - wciąż powinny być miarodajne, mimo takich, a nie innych warunków przetrzymywania szczątków maszyny. To tylko potwierdza, że sprawa odzyskania wraku i zbadania go przez międzynarodowych ekspertów ma wciąż znaczenie kluczowe. Oczywiście można przewidywać, że wyrażone przez polskich naukowców nadzieje w tej sprawie powrotu tupolewa nie przyspieszą. Ale to nie powód, by tych oczekiwań nie formułować.  Ba, być może właśnie w związku z tym, należy je wyrażać głośniej i także na forum międzynarodowym.

W dokumencie końcowym konferencji zapowiedziano zorganizowanie kolejnej Konferencji Smoleńskiej najdalej za rok. Wezwano też inne środowiska, w tym prawnicze czy medyczne do zorganizowania podobnych konferencji i przedstawienie innych niż techniczne aspektów katastrofy smoleńskiej. Mam nadzieję, że doczekamy się ich szybkiej i konkretnej odpowiedzi. To sprawa honoru.