"Synestezja" to słowo pochodzenia greckiego i oznacza „równoczesne postrzeganie”. To sytuacja, gdy człowiek odbiera wrażenia jednego zmysłu innymi zmysłami. Na przykład: kiedy spogląda na liczby, widzi kolory. Litery wywołują w nim barwne skojarzenia. Niskie dźwięki - wrażenie miękkości; barwa niebieska odczuwana jest jako chłodna. Synestetą, czyli człowiekiem tak czującym, tak czułym (na fenomeny zmysłowe) jest Daniel Tammet - brytyjski pisarz i tłumacz, mieszkający w Paryżu, autor książek, które możemy czytać także po polsku. Ich tytuły są bardzo obrazowe, żywe jak wyobraźnia ich twórcy: "Zanurzeni w liczbach. Jak matematyka kształtuje nasze życie" czy "Słowa są jak ptaki, które uczymy śpiewać. O znaczeniach i tajemnicach języka".

W dzieciństwie Tammet wiele wycierpiał z powodu autyzmu, poczucia obcości oraz ataków epilepsji. Jednak potrafił tę swoją odmienność twórczo wykorzystać, słabości przekuć w siłę. Nie tylko jest synestetą, to znaczy inaczej postrzega liczby, przypisuje im jakiś kolor, krajobraz, fakturę lub kształt. Jest także rekordzistą Europy w recytowaniu z pamięci liczby Pi. Zapamiętał i wymienił głośno przed publicznością 22 514 jej cyfr po przecinku. Bezbłędne ich podanie zajęło mu 5 godzin i 9 minut. Nie zawsze był takim herosem, bohaterem masowej wyobraźni, gościem festiwali, gwiazdą YouTube'a

Wzruszające są jego wspomnienia z dzieciństwa. W małym mia­stecz­ku na przed­mie­ściach Lon­dy­nu, gdzie nigdy nie wy­da­rza się nic spek­ta­ku­lar­ne­go, moja ro­dzi­na z bie­giem czasu stała się czę­stym te­ma­tem roz­mów. Kiedy mia­łem na­ście lat, gdzie­kol­wiek bym się zna­lazł, za­wsze sły­sza­łem to samo py­ta­nie: „Ile masz ro­dzeń­stwa?”.

To nie było tylko pytanie retoryczne, ono było elementem środowiskowej gry. 

Do­sko­na­le zda­wa­łem sobie spra­wę, że od­po­wiedź była już po­wszech­nie znana. Prze­ka­zy­wa­na z ust do ust przy piwie, stała się czę­ścią miej­skie­go folk­lo­ru. - Podkreśla brytyjski pisarz, ukazując swoje wieloaspektowe wyobcowanie: psychologiczne, językowe, społeczne. W Polsce, gdzie często rodziny wielodzietne wyzywa się od "patologii", rozumiemy to bardzo dobrze. Kiwam tylko głową podczas lektury, choć powinienem nią kręcić z niedowierzania i oburzenia. Za­wsze cier­pli­wy, grzecz­nie od­po­wia­da­łem: „Pięć sióstr i trzech braci”. Te kilka słów nie­za­wod­nie wy­wo­ły­wa­ło u roz­mów­cy wi­docz­ną re­ak­cję: brwi się marsz­czy­ły, oczy wy­wra­ca­ły, usta roz­sze­rza­ły w uśmie­chu. „Dzie­wię­cio­ro dzie­ci!”, krzy­cze­li, tak jakby do­tych­czas nie zda­wa­li sobie spra­wy, że ro­dzi­na może w ogóle osią­gać takie roz­mia­ry.

W swoich erudycyjnych książkach Tammet przypomina, że w idealnym mie­ście Pla­to­na nie było miej­sca na duże ro­dzi­ny. Nad­mier­na płod­ność by­ła­by nie­le­gal­na: każda para po­sia­da­ją­ca „zbyt wiele” dzie­ci by­ła­by ga­nio­na. Limit 5040 ro­dzin byłby ab­so­lut­nie nie­prze­kra­czal­ny: wszyst­kim nad­pro­gra­mo­wym człon­kom ka­za­no by się pa­ko­wać. Ten koszmar nie prysł wcale wraz z końcem starożytności, nie obudziliśmy się z niego w czasach modernizmu, w postmodernizmie wraca jak złowieszczy, depopulacyjny refren.  

Tammet przywołuje swój osobisty kompleks, ale potrafi go ubrać w ogólną, uniwersalną refleksję. To rodzaj metamatematyki, osobistego języka liczb, którym ten wyjątkowy człowiek mówi do nas wszystkich. I co ciekawe: my go rozumiemy, to nie jest mowa ezopowa, hermetyczny kod, także dla takiego humanisty jak ja. Może dlatego, że więk­szość ma­te­ma­ty­ki Tammeta nie wzię­ła się z ksią­żek, ale z re­gu­lar­nych ob­ser­wa­cji re­la­cji i co­dzien­ne­go współ­ży­cia. Brzmi to poważnie, bo jest to sprawa bardzo serio, ale pan Daniel potrafi mówić o niej dowcipnie i lekko, jak podczas pogawędki z kumpelką czy kumplem. Uśmiałem się, gdy sobie to wyobraziłem: my, dzie­wię­cio­ro dzie­ci, re­pre­zen­to­wa­li­śmy sys­tem dzie­sięt­ny: od zera (kiedy ni­ko­go z nas nie było) aż do dzie­wię­ciu.

Imaginacja to funkcja umysłu, którą powinniśmy mieć włączoną zawsze, nie tylko podczas zaznajamiania się z wykładami autora. Czy wiecie że: Rzy­mia­nie okre­śla­li śnieg sło­wem nix, sy­no­ni­mem – jak póź­niej za­uwa­ży sie­dem­na­sto­wiecz­ny ma­te­ma­tyk i astro­nom Jo­han­nes Ke­pler – dol­no­nie­miec­kie­go wy­ra­zu ozna­cza­ją­ce­go „nic”? Tammet chyba nie zdawał sobie sprawy z bliskości łacińskiego wyrazy "nix" i polskiego "nic". Ta analogia "śnieżnej próżni" wyszła chyba dopiero w tłumaczeniu, ale inną fałszywą już etymologię, wskazującą głębszą prawdę, sam mi objawił w wywiadzie. Zwrócił mi uwagę, że słowo "pisarz" w naszym języku zawiera w sobie słynną "ludolfinę" czyli liczbę Pi! Jak intrygująca to koincydencja świadczy Pi-sarska kariera samego Tammeta.  

Drążyłem temat stałej Archimedesa w rozmowie z rekordzistą. Frapowała mnie archaiczna, archetypowa fabuła, która stała za jej cyfrowym ciągiem. Z książki Brytyjczyka mogłem się dowiedzieć wielu fascynujących faktów na temat liczby Pi. Przez ty­siąc­le­cia można ją było wy­re­cy­to­wać na jed­nym od­de­chu. Ar­chi­me­des znał pi tylko do trze­cie­go miej­sca, New­ton, nie­mal dwa­dzie­ścia wie­ków póź­niej, do­szedł do szes­na­stu. Do­pie­ro w 1949 roku ma­te­ma­ty­cy, ko­rzy­sta­jąc z ów­cze­snych ma­szyn ob­li­cze­nio­wych, od­kry­li ty­sięcz­ną cyfrę pi po prze­cin­ku: dzie­więć.

To jednak już historia i to dzieje "obiektywne", mnie zafascynowała prywatna sprawa "liczby Pi Tammeta". Jak on - Daniel - jak leśny daniel wbiegał rączym słownym kłusem w ten matecznik, w te liczbowo-literowe ostępy, w ów zdigitalizowany bór? Jak on popędził w tę przecinkę po przecinku?

W swojej książce tak to naszkicował: Do­tar­cie do tej dzie­wiąt­ki zaj­mu­je mi około dzie­się­ciu minut, w tem­pie jed­nej lub dwóch cyfr na se­kun­dę. Nie wiem do­kład­nie ile: zegar elek­tro­nicz­ny po­zwa­la pu­blicz­no­ści śle­dzić se­kun­dy, mi­nu­ty i go­dzi­ny mo­je­go wy­stą­pie­nia, ale nie je­stem w sta­nie do­strzec go z mo­je­go krze­sła. Za­trzy­mu­ję się na chwi­lę, żeby się­gnąć po wodę i zła­pać od­dech. 

Daniel Tammet to człowiek nietuzinkowy, co nie znaczy, że absolutnie, pod tym matematycznym kątem, wyjątkowy na świecie. Przyznaje, że nie je­st pierw­szą osobą, która pu­blicz­nie re­cy­tu­je z pa­mię­ci licz­bę pi. Wiem, że ist­nie­je kilku „ar­ty­stów licz­bo­wych” – ludzi, któ­rzy opo­wia­da­ją licz­by w taki spo­sób, jak ak­to­rzy od­gry­wa­ją sce­na­riusz. Głów­nym ośrod­kiem tej małej spo­łecz­no­ści jest Ja­po­nia. 

Może dlatego, że mowa mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni stwarza tu dodatkowe możliwości. W ję­zy­ku ja­poń­skim wy­po­wia­da­ne cyfry mogą brzmieć po­dob­nie do ca­łych zdań – po­cząt­ko­we cyfry licz­by pi: 3,14159265, wy­ar­ty­ku­ło­wa­ne w od­po­wied­ni spo­sób, zna­czą „po­łoż­nik wy­jeż­dża za gra­ni­cę”. Se­kwen­cja 4649 (która po­ja­wia się w pi na 1158. miej­scu po prze­cin­ku) brzmi jak „miło cię po­znać”, zaś użyt­kow­nik ję­zy­ka ja­poń­skie­go wy­ma­wia­ją­cy ciąg 3923 (znaj­du­ją­cy się po 14 193. miej­scach po prze­cin­ku) jed­no­cze­śnie mówi „dzię­ku­ję ci, bra­cie”. Tego typu kon­struk­cje są oczy­wi­ście ar­bi­tral­ne: je­dy­nie kre­atyw­ność mówcy jest w sta­nie ko­ja­rzyć w ca­łość krót­kie, sztyw­ne, za­zwy­czaj roz­dzie­lo­ne frazy. Sły­sza­łem, ze pu­blicz­ność w Ja­po­nii przy­glą­da się ich wy­stę­pom jak po­pi­som li­no­skocz­ków: cze­ka­jąc na prze­ję­zy­cze­nie jak na po­tknię­cie.

Wróćmy jednak do występu samego Tammeta. Oto szczególna chwila. Mija piąta go­dzi­na. Za­czy­nam wy­ma­wiać nie­wy­raź­nie nie­któ­re cyfry, je­stem pi­ja­ny zmę­cze­niem. Ko­niec jest jed­nak w za­się­gu wzro­ku. To budzi lęk: czy do­trwam? Co, jeśli za­wio­dę? Na­pię­cie ku­mu­lu­je się we mnie przed wiel­kim fi­ni­szem. Parę minut póź­niej mówię „sześć sie­dem sześć pięć sie­dem czte­ry osiem sześć dzie­więć pięć trzy pięć osiem sie­dem” i milk­nę. Nie ma nic wię­cej do po­wie­dze­nia. Skoń­czy­łem opo­wieść o mojej sa­mot­no­ści. Wy­star­czy. Dło­nie pod­no­szą się, sły­szę okla­ski. Ktoś wi­wa­tu­je. „Nowy re­kord”. Inny głos stwier­dza: 22 514 miejsc po prze­cin­ku. „Gra­tu­la­cje”. Kła­niam się. Na pięć go­dzin i dzie­więć minut wiecz­ność za­go­ści­ła w gma­chu oks­fordz­kie­go mu­zeum.

Tak to nieco patetycznie opisuje rekordzista Europy. Ma do tego prawo. To niewiarygodny wyczyn. Dla mnie jednak on sam jest jednym chodzącym Rekordem. 


Rekord to słowo wieloznaczne. 

Rekord to najlepszy wynik, największe osiągnięcie w jakiejś dziedzinie.

Rekord to jednostka zapisu informacji stanowiąca fragment bazy danych. 


Jednak te definicje są takie zdehumanizowane! 

Daniel Tammet zapisał się jednostkowo w mojej prywatnej pamięci.

Daniel Tammet pokazał mi, co można osiągnąć w życiu całym sobą.    

Jakby nie było mety dla takiego Tammeta! 

Jakby nie było końca biegu dla daniela Daniela, ...