Na dworzec główny w Krakowie codziennie przyjeżdżają kolejne pociągi z uchodźcami z Ukrainy. Nie wszystkie kończą bieg, część jedzie dalej, ale i tak większość osób wysiada w Krakowie. Uchodźcy mówią, że znają miasto, że stąd jest bliżej na Ukrainę i tu łatwiej o pomoc. Władze miasta alarmują jednak, że w Krakowie nie ma już więcej miejsc dla uchodźców.

Chłonność naszego miasta jest organiczna. Według naszych obliczeń mamy nawet 90 tysięcy uchodźców, to ogromna ilość. I zdolność, by ta ilość mogła przebywać w sposób w miarę komfortowy w naszym mieście została już osiągnięta. Więcej nie jesteśmy w stanie przyjąć - mówi Andrzej Kulig, wiceprezydent Krakowa.

Na dworcu głównym panuje jednak chaos. Nikt nie był przygotowany na tego typu sytuację. Setki uchodźców nocują tu, traktując to miejsce jako przystanek. 

Pracujący na dworcu wolontariusze, którym stać się może de facto każdy, informują że brakuje podstawowej koordynacji. Wiele osób przychodzi i chce pomóc, ale nie wie, co dokładnie ma robić. Są osoby oferujące noclegi lub transport. Miejskie służby nie prowadzą jednak bazy prywatnych noclegów.

Jak mówił wiceprezydent Kulig wiceminister MSWiA Maciej Wąsik prosił, by wstrzymywać się z kierowaniem uchodźców do prywatnych kwater, ponieważ w woj. podkarpackim "były incydenty, że osoby, które przyjęły uchodżców po kilku godzinach się ich pozbywały".

Premier Mateusz Morawiecki zaproponował rozwiązania systemowe polegające na tym, że za każdego przyjętego uchodźcę będzie płacone dla wynajmującego lokal 40 złotych za osobodzień z wyżywaniem. Jeżeli ten program ruszy i ustawa zostanie przyjęta, ten problem będzie mógł zostać uregulowany. Wiele osób przyjęło uchodźców na własną rękę, ale czyniło to poza administracja rządową i samorządową - mówił Andrzej Kulig.

Punkt na dworcu głównym został stworzony i wyposażony przez miasto, które dostarczyło tam m.in. koce i wyżywienie. Dostawy są systematycznie zwiększane. Miejskie służby informują jednak, że według pracowników MPO, którzy regularnie opróżniają kosze na dworcu, są one do połowy wypełnione żywnością.

Pomoc musi być mądra. Wiemy, że przychodzi wiele osób, które same oferują żywność. Nie chcemy, by dochodziło do jej marnowania - dodaje wiceprezydent Kulig.

Miasto prowadzi na dworcu punkt informacyjny. Pracujący tam starają się pomagać osobom, które będą w pierwszej kolejności wymagały wsparcia, czyli mamom z małymi dziećmi, osobom starszym i niepełnoprawnym. Podróżnym wysiadającym na dworcu rozdawane są podstawowe pakiety żywnościowe.

Współpracujemy z panem wojewodą, różne przedsięwzięcia realizujemy wspólnie. Ta sytuacja jest dla nas wszystkich nowa. Powinniśmy pewne kwestie rozwiązywać systemowo na granicy, wiedząc że trzy miasta w Polsce: Warszawa, Wrocław i Kraków są najbardziej obciążone, a to dlatego, że są na Ukrainie najbardziej rozpoznawalne - podkreśla dyrektor Wydziału Polityki Społecznej i Zdrowia UMK Elżbieta Kois-Żurek. 

W tym momencie musimy być uczciwi wobec mieszkańców i wobec uchodźców. Nasze możliwości się skończyły. Trzeba im powiedzieć, że są też inne miejsca w Polsce, w których równie ciepło będą przyjęci. Będziemy nadal udzielać pomocy, angażując nasze środki i siły, ale dla osób, które potrzebują komfortowego i bezpiecznego schronienia należy zorganizować ruch tak, żeby byli przekazywani do innych miejsc  mówi Elżbieta Kois-Żurek. 

Urzędnicy zachęcają, żeby chętni do pomocy zgłaszali oferty na mail: pomocdlaukrainy@um.krakow.pl

Na dworzec przybywa po kilkaset osób codziennie. Znajduje się tam punkt informacyjny, w którym można otrzymać skierowanie na punkt relokacyjny. Są tam także urzędnicy, którzy pełnią całodobowy dyżur. Badamy na bieżąco sytuację ludzi na dworcu, widzimy te koczowiska. W każdej chwili pojawia się nowa grupa osób, wolontariusze podchodzą i pytają o potrzeby. Większość z tych osób czeka na jakiś transport, autobus albo pociąg. Więc rzeczywiście na pierwszy rzut oka można zobaczyć chaos, ale mamy zorganizowaną sieć kontaktów z podmiotami, które tam udzielają największego wsparcia  dodaje Kois-Żurek. 

Wolontariusze wskazują, że ciężko zorganizować wszystko w tak krótkim czasie, więc brakuje oznaczeń, gdzie jest toaleta czy punkt z wodą. Ludzie tu przychodzą i chcą pomóc, oferują jedzenie, noclegi czy transport, ale wiele osób nie wie, gdzie ma się zgłosić i robi się straszy chaos. Do toalet stoją ogromne kolejki, ale dworzec został przystosowany do określonej liczby osób i przepustowości - mówi jedna z wolontariuszek pracujących na dworcu.

Inna wolontariuszka dodaje: Wiele osób przychodzi na dworzec chcą pomóc i zostać wolontariuszami, nie ma jednak pomysłu, jak ich zagospodarować. Jest też dużo jedzenia, które  - jak czasami widzimy - po prostu marnuje się, bo nie ma gdzie go  składować, nie ma lodówek. Sami wolontariusze też nie mają miejsca, by zostawić swoje rzeczy, kurtki kładą czasami po prostu na podłodze. Wiele osób, tych które rozdają dary, potyka się o tych, które dary odbierają. Tam jest bardzo duża samowolka.

 

 

Marek Wiosło

dziennikarz, reporter

Opracowanie: