700 obserwatorów będzie śledzić wybory prezydenckie na Ukrainie. Druga tura to walka na śmierć i życie między Julią Tymoszenko a Wiktorem Janukowyczem z prorosyjskiej partii regionów. Nic dziwnego, że Ukraińcy przygotowują się już do protestów. Podejrzewają, że wyniki wyborów zostaną sfałszowane. Sama kampania była wyjątkowo brutalna.

Druga tura wyborów prezydenckich na Ukrainie charakteryzuje się większym napięciem od poprzedniej, jednak obserwatorzy z ramienia Parlamentu Europejskiego mają nadzieję, że niedzielne głosowanie będzie uczciwe - mówi Paweł Kowal, szef misji obserwacyjnej PE. Odczuwa się większe napięcie, jednak jest to cecha właściwa dla drugiej tury w każdym państwie. Jest więcej informacji o przygotowywanych fałszerstwach, więcej emocji - dodał.

Jak mówi eurodeputowany, obserwatorów międzynarodowych najbardziej niepokoją zmiany ordynacji wyborczej, uchwalone przez ukraiński parlament zaledwie cztery dni przed wyborami.

Była to inicjatywa Partii Regionów Wiktora Janukowycza. Zgodnie ze zmienioną ustawą decyzje lokalnych komisji wyborczych będą prawomocne nawet w sytuacji, gdy nie będzie w nich kworum. Wcześniej potrzeba było do tego co najmniej 2/3 członków. Parlament zdecydował także m.in., że w razie paraliżu prac lokalnej komisji wyborczej jej kompetencje może przejąć komisja okręgowa.

W odpowiedzi Tymoszenko opublikowała oświadczenie, w którym uznała, że uchwalone w parlamencie zmiany świadczą o tym, że Janukowycz nie wierzy w swe zwycięstwo wyborcze i szykuje się do fałszerstw.

W pierwszej turze wyborów prezydenckich 17 stycznia Janukowycza poparło 35,32 proc., a Tymoszenko 25,05 proc. wyborców. Ich obecne rankingi są nieznane, ponieważ zgodnie z ukraińskim prawem dwa tygodnie przed wyborami nie można publikować wyników sondaży przedwyborczych.