Przerwany wał w Świniarach nieopodal Płocka wciąż jest wielkim problemem na Mazowszu. Więcej wody wpływa tamtędy na zalane tereny, niż spływa z nich przez wysadzony wał w Dobrzykowie. W okolicy trwa dramatyczna ewakuacja mieszkańców i zwierząt.

Swoje mieszkania opuszczają mieszkańcy w Borkach i Juliszewie. Do Juliszewa dotarł nasz reporter Paweł Świąder. Jak donosi, w miejscowości jest kilkadziesiąt domów - spośród nich tylko kilka budynków położonych na wzniesieniu uniknęło zalania. Reszta stoi w wodzie, której cały czas przybywa.

Po raz pierwszy w życiu jestem bezsilny. Też jestem zawodowym strażakiem, pracuję w straży ponad 20 lat. Po raz pierwszy nie mogę pomóc ani sobie, ani nikomu. Mogę tylko patrzeć, jak woda zabiera mi wszystko - mówił naszemu reporterowi sołtys Juliszewa Dariusz Woliński.

Woda może dotrzeć także do Piotrkówka i Pieczysk. Tam na szczęście przemieszcza się bardzo powoli, starym korytem Wisły. Mieszkańcy, którzy muszą się ewakuować, nie muszą więc tego robić w pośpiechu. To jest obszar rozproszonej zabudowy. Woda dochodzi do pojedynczych gospodarstw w tempie 1-2 nowe gospodarstwa ogarnięte przez wodę w ciągu 2-3 godzin - informował wcześniej wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski.

W samym Dobrzykowie sytuacja wydaje się opanowana, choć niestety zalewany jest - powoli - coraz większy teren. Obecnie umacniany jest rozkopany dla odpływającej wody wał. Prąd wypływającej wody jest bowiem na tyle silny, że zaczyna wypłukiwać pozostały wał z lewej strony wyrwy i zbliża się do tymczasowych umocnień ułożonych z worków z piaskiem.

Lokalny bohater Ryszard Bednarski (operator koparki, który przy umacnianiu wałów pracował nieprzerwanie kilkanaście godzin) otrzymał więc kolejne zadanie - swoją koparkę zamieni w rodzaj dźwigu i zacznie umacniać wał przy pomocy gruzu, którego wcześniej używano do łatania wyrwy w Świniarach.

Z zalanego terenu wciąż ewakuowani są ludzie. Akcja prowadzona jest na ogromnym obszarze - około 8,5 tys. hektarów. Uczestniczy w niej sześć wojskowych amfibii oraz śmigłowce. Ewakuowani są nie tylko ludzie, służby wywożą również zwierzęta. Ludzie mogą schować się na wyższych piętrach, a zwierzęta już drugi dzień stoją w wodzie, będą padać. Szkoda tych zwierząt, poza tym będzie zagrożenie epidemiologiczne - mówił Jacek Kozłowski.

Z tego też powodu na miejscu zjawiło się już kilku inspektorów sanitarnych, którzy gdy tylko woda zacznie opadać, zadbają o to, by nie rozprzestrzeniła się epidemia.