Remigiusz Muś, technik pokładowy Jaka 40 nie był pod wpływem żadnych środków psychotropowych, leków bądź narkotyków. W październiku zeszłego roku mężczyzna popełnił samobójstwo.

Znane są już wnioski opinii biegłych, którzy prowadzili badania toksykologiczne po śmierci Remigiusza Musia. W chwili śmierci nie był on pod wpływem narkotyków, czy leków. Wcześniej sekcja zwłok wykazała alkohol we krwi technika pokładowego.

Teraz prokuratura zleci biegłym stworzenie portretu psychologicznego mężczyzny. Był on członkiem załogi maszyny, która wylądowała w Smoleńsku 10 kwietnia 2012 roku.

Sekcja zwłok wskazuje na samobójstwo

Stołeczna prokuratura poinformowała, że sekcja zwłok Remigiusza Musia wykazała, iż popełnił on samobójstwo. Według prokuratury, nie stwierdzono obrażeń, które wskazywałyby na udział osób trzecich. Zwłoki 42-letniego byłego podoficera znalazła żona w piwnicy w bloku w Piasecznie, w którym mieszkali.

Śmierć ważnego świadka

Były technik pokładowy Jaka-40 utrzymywał, że kontroler z wieży w Smoleńsku zezwolił załodze prezydenckiego samolotu na zejście do wysokości 50 metrów. Z opublikowanego stenogramu wynika, że kontroler miał zezwolić na zejście do 100 metrów. Remigiusz Muś twierdził, że już po wylądowaniu Jaka-40, pozostał w kabinie i słyszał przez radio rozmowę między załogą Tu-154 a kontrolą lotów. Według niego również załoga Jaka dostała zgodę na zejście do 50 metrów.

Jak-40 wylądował w trudnych warunkach, około godziny przed katastrofą prezydenckiego samolotu. Na jego pokładzie było kilkunastu dziennikarzy, którzy mieli relacjonować uroczystości rocznicowe w Katyniu. Zeznania Remigiusza Musia potwierdził pierwszy pilot Jaka-40 Artur Wosztyl. Potwierdzam zeznania Remka, że kontrolerzy na wieży w Smoleńsku zezwolili zejść tupolewowi do 50 metrów - powiedział.