Być może Związek będzie musiał działać w podziemiu - tak o dzisiejszych zatrzymaniach działaczy Związku Polaków na Białorusi mówi mi uznany w kraju Aleksandra Łukaszenki za persona non grata Marek Bućko. Były zastępca ambasadora RP w Mińsku nie zostawia też suchej nitki na naiwnych i nieskutecznych działaniach polskiego MSZ i szerzej - Unii Europejskiej.

Rozgoryczeniu kogoś, kto na własnej skórze doświadczył represji białoruskiej milicji, a teraz bezsilnie przygląda się niekonsekwentnym poczynaniom Ministerstwa Spraw Zagranicznych, trudno się dziwić.

Przed tym, że zaraz po wizycie Siergieja Martynowa rozpocznie się nowa fala represji, Bućko ostrzegał już przed miesiącem. Nie przewidział tylko tej wcześniejszej, z ubiegłego tygodnia, a więc sprzed wizyty szefa białoruskiej dyplomacji w Polsce. Tego, co powinno skłonić nasz MSZ do zastanowienia się, czy na pewno chcemy, by do rozmowy takiej doszło.

Szef polskiej dyplomacji zapowiedział przeprowadzenie ze swoim odpowiednikiem "męskiej rozmowy" o sposobie traktowania Polaków na Białorusi. Czy do niej doszło, jak bardzo była męska (i po czyjej stronie tę męskość osadzać) - dowiódł dzisiejszy rozwój wydarzeń.

Nie jojcząc jednak nad rozlanym mlekiem, były dyplomata przywołuje w rozmowie katalog środków, którymi można byłoby doprowadzić do zdecydowanej zmiany w zachowaniach białoruskiego reżimu. Środki te były zresztą przez UE stosowane, nie dość jednak konsekwentnie i nie dość długo, by skutek został zachowany.

Zdaniem mojego rozmówcy, jeśli Europa nie wróci do zakazu wydawania wiz dla osób odpowiedzialnych za represje (obecnie zawieszonego) i nie podejmie kroków, zmierzających do objęcia Białorusi embargiem gospodarczym - sytuacja Polaków w tym kraju nie ulegnie poprawie.

Niestety, nie oznacza to, że nie ulegnie zmianom.