Kiedy Sejm bezpardonowo rozprawiał się dziś z paleniem w miejscach publicznych, błądziłem w zakamarkach budynków parlamentu i uwieczniałem miejsca, które niedługo znikną; kabiny dla palaczy.

Potocznie parlamentarzyści nazywają je akwariami - zapewne ze względu na szczególną estetykę wykonania i swoiste wystawienie na widok publiczny tych, którzy ulegają zgubnemu nałogowi. Klatek, w których trzymani są w Sejmie palacze, jest ledwie kilka. Wszystkie umieszczone jednocześnie i na uboczu, i w miejscach, w których nikotyniści poddawani są surowemu osądowi otoczenia, oddzielonego od nich nieprzenikalnymi dla dymu taflami szkła.

Kabiny pozwalają na obserwowanie palaczy czasem wprawdzie stłoczonych, ale nie pozbawionych elementarnych wygód.

Miejsca przeznaczone do palenia nie cieszą się szczególnym szacunkiem wśród projektantów budynku Sejmu.

Na pewno też nie zawsze umieszczane są w miejscach szczególnie prestiżowych:

Żaden z palaczy nie może też narzekać na niedostatek wygód.

W kabinach zgromadzono zresztą chyba wszystkie popielnice, kiedyś stojące niemal w każdym korytarzu.

Wymagająca jest też znacząca pojemność popielnic. Na oko - 60 litrów...

Nikotyniści nie mogą tłumaczyć się z wykroczenia poza swój teren; wszystko określają tabliczki.

Choć zdarzają się i "kłusownicy. Bądź niepiśmienni...

Żaden z palaczy nie może się też wykręcać brakiem umiejętności korzystania z kabiny:

I pomyśleć, że wszystko to, cała ta starannie opracowana, przemyślana i umeblowana instalacja - zniknie...