Klasyczny western na otwarcie Berlinale - tak zacznie się dziś ten festiwal filmowy, ale ten pierwszy film niech nie zwiedzie kinomanów. To polityka będzie motywem przewodnim większości konkursowych filmów - i nie tylko tych konkursowych.

Kradzież dokumentalnego filmu "Chodorkowski" 10 dni przed początkiem festiwalu sugeruje, że nawet rosyjskie specsłużby interesują się kinem. Tego, czy były to służby premiera Putina, czy chwyt marketingowy, dowiemy się później. Dziś wiadomo, że komputery z gotową wersją filmu "Chodorkowski" przez ostatni tydzień się nie znalazły i dzięki temu o Cyrylu Tuschim, niemieckim reżyserze rosyjskiego pochodzenia i o jego filmie jest głośno.

Prawdziwie puste będzie krzesło dla Janara Panahiego - członka jury Berlinale, który nie przyjedzie, bo irański reżim skazał go na 6 lat więzienia za filmy. Jeden z nich "Offside", jutro, w rocznicę Irańskiej Rewolucji będzie pokazany w Berlinie. Konkursowe dzieła też są pełne polityki: "Turyński koń" opisuje moment, w którym Nietsche popadł w obłęd i zapoczątkował koniec świata. "Mój najlepszy wróg" o przedwojennej przyjaźni nazisty i Żyda. "Kto, jeśli nie my" o romansie syna nazistowskiego pisarza i działaczki RAF-u.

"El Premio", czyli "Nagroda", to debiut Pauli Markowitch z Argentyny. Pomagał jej operator Wojciech Staroń. Ten jedyny film z polskim śladem w głównym konkursie to obraz wojskowych rządów w Argentynie przed 40 laty.