Ed Miliband, który w rywalizacji o fotel szefa brytyjskiej Partii Pracy pokonał swego brata Davida, teraz odciął się od dawnego szefa laburzystów Gordona Browna. A był w jego rządzie ministrem. W tym tonie "The Independent" komentuje wtorkowe przemówienie Milibanda na dorocznym zjeździe Partii Pracy - pierwsze po ogłoszeniu go przywódcą laburzystów.

Miliband zdystansował się w przemówieniu od uznawanych za chełpliwe zapewnień byłego ministra finansów i premiera Gordona Browna, który twierdził, że gospodarczy cykl boomu i krachu został dzięki jego polityce gospodarczej i zarządzaniu finansami wyeliminowany. Nowy przywódca laburzystów zarzucił też swoim poprzednikom - Tony'emu Blairowi i Brownowi - naiwność w sprawach gospodarczych i zauroczenie wolnym rynkiem. Dowodem tej naiwności była, jego zdaniem, filozofa minimalnej regulacji sektora finansowego, którego krach w 2008 roku pociągnął w dół całą gospodarkę.

Miliband zwrócił też uwagę, że pod rządami Partii Pracy społeczne nierówności w Wielkiej Brytanii bardzo się pogłębiły, i oświadczył, iż podstawą gospodarczej przyszłości kraju musi być płaca, z której można wyżyć, a nie ustawowa płaca minimum. Sytuacja, w której bankier w jeden dzień zarabia tyle, ile np. pracownik przemysłu motoryzacyjnego w rok, jest niesprawiedliwa - podkreślał, dodając, że Partia Pracy musi być po stronie ludzi broniących lokalnej poczty lub pubu przed zamknięciem, a nie ograniczać się do tłumaczenia im, że likwidacja jest uzasadniona procesami gospodarczymi czy mechanizmami wolnego rynku.

Przemówienie 40-letniego Milibanda było uważnie obserwowane, tym bardziej że nie jest on politykiem szerzej znanym brytyjskiej opinii publicznej. Komentatorów interesowało, co będzie miał do powiedzenia o "starej gwardii" laburzystów, związkach zawodowych i polityce konserwatywnego rządu, który zapowiada cięcia wydatków.

Miliband przestrzegł związki zawodowe przed "nieodpowiedzialną akcją strajkową", która nie zyska poparcia opinii publicznej. Podkreślał, że związkowcy muszą zadbać o to, by przekonać Brytyjczyków do swych racji, a strajk powinien być bronią ostateczną. Rządzących konserwatystów i liberalnych demokratów ostrzegał z kolei przed cięciami wydatków "na ślepo" i podkreślał, że oszczędności trzeba wprowadzać tak, aby nie zaszkodzić ożywieniu gospodarki. Bez planu pobudzenia wzrostu gospodarczego nie może być mowy o wiarygodnym planie redukcji deficytu - mówił.

Poza tym Miliband odciął się w swym przemówieniu od wojny z Irakiem i od działań swej partii w dziedzinie praw i swobód obywatelskich, które są systematycznie ograniczane w imię prewencji antyterrorystycznej.

Ed Miliband, młodszy od lepiej znanego brata Davida o cztery lata, jest posłem Izby Gmin od 2005 roku. W rządzie Gordona Browna odpowiadał za resort energii i zmian klimatycznych.