"Rzeczpospolita" publikuje założenia pakietu zmian, które mają zmniejszyć kolejki do lekarzy. Kluczem ma być zmiana finansowania służby zdrowia, zwłaszcza lekarzy rodzinnych. W tej chwili dostają oni pieniądze wyłącznie za liczbę przypisanych im pacjentów. To tzw. stawka kapitacyjna, czyli – jak się mawia w ministerialnym żargonie – „za pogłowie". Nie mają dodatkowej motywacji, by przyjmować pacjentów i zlecać im badania – wolą ich odsyłać do specjalistów.

Z kolei specjaliści często żyją ze stałych pacjentów, którzy regularnie wracają po recepty. Większość wizyt u endokrynologów to właśnie takie przypadki. Dla specjalistów to proste wizyty. Tyle tylko, że generują kolejki - mówi gazecie lekarz z ministerstwa zaangażowany w prace nad zmianami.

Według założeń "pakietu kolejkowego" płace lekarzy rodzinnych zostaną podzielone na dwie części. Doktorzy będą, co prawda, mieli stałą stawkę za "pogłowie" - tyle że niższą niż dziś. A druga część ich wynagrodzenia będzie zmienna - zależeć będzie od liczby przyjętych pacjentów. W ten sposób będą mieli wymierny interes w tym, żeby pilnować swoich pacjentów i się wśród nich promować. Według naszych badań w tej chwili większość Polaków nie ma pojęcia, kto jest ich lekarzem rodzinnym, a więc kto bierze pieniądze za ich leczenie - tłumaczy "Rzeczpospolitej" przedstawiciel resortu zdrowia.

Jak ustaliła gazeta ministerstwo zdrowia chce też zróżnicować specjalistom stawki za pacjentów. Stali pacjenci, powracający na proste konsultacje czy po recepty, będą gorzej płatni od nowych, których dopiero trzeba zdiagnozować. Resort chce wprowadzić zasadę, że część kontraktu, który specjalista ma z NFZ, musi poświęcić na przyjmowanie nowych pacjentów.

U nas 80 proc. świadczeń medycznych przypada na specjalistów i szpitale. Pacjenci zapomnieli, do czego służy specjalista. On ma rozpoznać chorobę i skierować zdiagnozowanego pacjenta z powrotem do lekarza rodzinnego - przekonuje przedstawiciel kierownictwa resortu zdrowia.

Rzeczpospolita

(ug)