Unia Europejska będzie się domagać od prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy przeprowadzenia niezależnego dochodzenia w sprawie zaginięcia i morderstwa opozycyjnego ukraińskiego dziennikarza Georgija Gongadze.

Dzisiaj delegacja Unii wybierze się z oficjalną wizytą do Kijowa i nie zamierza kryć rozczarowania sytuacją na Ukrainie. Ma zamiar upomnieć władze w Kijowie za ograniczanie wolności słowa i przypadki szykanowania prasy. Oprócz żądania przeprowadzenia jawnego śledztwa w sprawie śmierci Gongadze, Unia ma też zagrozić obcięciem pomocy dla sektora energetycznego, obiecanej w związku z zamknięciem elektrowni atomowej w Czarnobylu. Stanie się tak jeśli nie zostaną zrealizowane reformy podjęte przez wicepremier do spraw sektora paliwowego Julię Tymoszenko, zdymisjonowaną przez Kuczmę w ubiegłym miesiącu.

Niedzela pod znakiem demonstracji

Kilka tysięcy osób przeszło przedwczoraj po południu przez centralną ulicę Kijowa, żądając natychmiastowego ustąpienia prezydenta Leonida Kuczmy i szefów resortów siłowych. Przez blisko pół godziny idąc przez - jak zwykle w niedzielę zamknięty dla ruchu - Chreszczatyk (centralną ulicę Kijowa), tysiące ludzi skandowało hasło "Precz z Kuczmą". W środku niesiono ogromną, blisko 20-metrową flagę narodową, a za nią dużych rozmiarów przekreślony czerwoną farbą portret prezydenta Kuczmy. Mieszkańcy Kijowa odbywający niedzielny spacer przyglądali się marszowi z zaciekawieniem jednak nie przyłączali się do niego. Po manifestacji odbyło się spotkanie. Wystąpił na nim m.in. ksiądz Wołodymyr, który, jak poinformowano, pieszo przeszedł 150 km z Żytomierza do Kijowa, aby wesprzeć opozycję. "Mam tylko jedną prośbę - zróbcie wszystko co w waszej mocy, aby nasz naród wywalczył nareszcie życie i skończył z powolnym, poniżającym umieraniem. Wszystkich was błogosławię na tę walkę. Zwyciężymy, bo Bóg jest z nami" - powiedział ksiądz Wołodymyr. Wystąpił też Łewko Łukianenko - były dysydent, którego niegdyś sowiecki sąd skazał na karę śmierci za "ukraiński nacjonalizm", którą potem zamieniono na 27 lat łagrów. Łukianenko tłumaczył zebranym, że od 10 lat Ukrainą żądzą przedstawiciele byłej sowieckiej władzy okupacyjnej. "Oni wiedzą, że naruszyli prawo, że grozi im sąd, to dlatego tak boją się oddać władzę" - tłumaczył Łukianenko. Przypomniał nazwiska kilkunastu polityków i dziennikarzy, którzy zginęli po roku 1991 w tajemniczych okolicznościach, dając do zrozumienia, że władza zlikwiduje każdego, kto stanie na jej drodze, "dlatego muszą wystąpić tysiące". Z kolei współorganizator prowadzonej od grudnia minionego roku akcji "Ukraina bez Kuczmy" Jurij Łucenko przypomniał, że 6 lutego w tym samym miejscu rezygnacji Kuczmy żądali przedstawiciele zachodnich obwodów (tamta manifestacja liczyła ok. 10 tys. osób), "a dziś przyszły nas wesprzeć wschodnie regiony". Dodał, że następną manifestację zorganizują reprezentanci południa kraju. W czasie, gdy do mikrofonu podchodzili kolejni mówcy, tuż obok na Placu Niepodległości, mimo świątecznego dnia, zawzięcie ryły ziemię trzy koparki. Za kilka miesięcy ma tam stanąć ogromny monument na cześć 10. rocznicy niepodległości Ukrainy, która przypada 24 sierpnia. Większość występujących twierdziła, że Kuczma już w tym czasie nie będzie prezydentem, "odejdzie wraz z ostatnim tegorocznym śniegiem" - mówił pewnie przedstawiciel nowego, patriotycznego, acz ciągle lewicowego ukraińskiego Komsomołu.

Protestują od grudnia

Pierwszą wielotysięczną antyprezydencką demonstrację w ramach akcji "Ukraina bez Kuczmy" zorganizowano 12 grudnia. Jednak kamery kilku znanych zachodnich stacji telewizyjnych w niedzielę widać było po raz pierwszy, co - według ukraińskich opozycjonistów - wskazuje, że na zachodzie zauważono działania ukraińskiej opozycji. Kuczma stoi na czele państwa od 1994 r. Pod koniec ubiegłego roku, po raz pierwszy, zetknął się z masowymi wystąpieniami przeciwko sobie. Od grudnia, z przerwą na Nowy Rok, w centrum Kijowa trwa stała manifestacja w formie miasteczka namiotowego. Tam, dzień i noc, przebywa kilkudziesięciu uczestników akcji "Ukraina bez Kuczmy". Twierdzą, że nie zwiną namiotów dopóki prezydent nie zrezygnuje ze stanowiska. We wrześniu ubiegłego roku w tajemniczych okolicznościach zaginął opozycyjny dziennikarz Georgij Gongadze. Pod koniec listopada ujawniono część nagrań z podsłuchu dokonanych w gabinecie prezydenta (podsłuch założył ochroniarz Kuczmy). Wynikało z nich, że to sam prezydent zlecił porwanie Gongadze. "To była ostatnia kropla, która zmusiła nas do wyjścia na ulicę" - wyjaśniał na niedzielnym mityngu sędziwy Łewko Łukianenko.

00:25