Resortowy projekt nakazuje przechowywać operatorom telefonii komórkowej dane o tym, gdzie w czasie całej rozmowy jest osoba używająca komórki. Unijna dyrektywa tego nie wymaga.

Polski rząd jest wyraźnie bardziej papieski od papieża. Przyjęta przez Unię dyrektywa nakazuje operatorom przechowywać dane o lokalizacji użytkownika w momencie nawiązania połączenia, ale nic nie mówi o obowiązku lokalizowania rozmówcy przez cały czas rozmowy. Tak więc wprowadzenie obowiązku przechowywania informacji o tym, którędy poruszaliśmy się z komórką przy uchu – to nadgorliwość Ministerstwa Infrastruktury.

Unijna dyrektywa powstała po to, aby chronić obywateli przed terroryzmem. Chodzi o możliwość wykrywania poważnych przestępstw. Dyrektywa pozostawia państwom członkowskim wolną rękę w zakresie pomocy finansowej dla operatorów i dostawców internetu, obciążonymi nowymi obowiązkami. Dokument przewiduje, że operatorzy telekomunikacyjni oraz dostawcy internetu będą musieli przechowywać dane przez okres od sześciu miesięcy do dwóch lat. Te dane, to informacje o źródle i odbiorcach wykonywanych połączeń oraz ich dacie i godzinie. Treść rozmów i e-maili nie będzie archiwizowana, a dyrektywa narzuca państwom członkowskim zadbanie o prywatność obywateli. Dyrektywa nakazuje więc jedynie przechowywać informacje o źródle i odbiorcach wykonywanych połączeń oraz ich dacie i godzinie. Ważne są zapisy o prywatności. Jeżeli prywatność nie będzie respektowana, to będzie można odwołać się do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu.

Najgorętszym zwolennikiem unijnej dyrektywy była Wielka Brytania. Dyskusję o niej rozpoczęto zaraz po wykrytym w porę zamachu terrorystycznym. Dyrektywya od początku budziła także sprzeciw organizacji strzegących prywatności obywateli. Wiele z nich uważa, że dyrektywa to zielone światło do rozpoczęcia masowej inwigilacji społeczeństwa. Mam wrażenie, że projekt rozporządzenia Ministerstwa Infrastruktury potwierdza te obawy...