Uczniowie Szkoły Podstawowej nr 66 w Bydgoszczy mają lekcje krótsze o 15 minut minut. Powód to oczywiście silny mróz, który skutecznie wychłodził szkolne korytarze i klasy. Zamiast jednak odwoływać zajęcia dyrektor zdecydował o ich skróceniu.

Siedmiolatki, o dziwo, do krótszych lekcji podchodzą bardzo racjonalnie. - Z jednej strony fajnie, z drugiej nie - wyjaśnia Kuba. - Ja lubię chodzić do szkoły, ale z drugiej strony odpocząć od lekcji też jest fajnie. Adam dodaje: - mamy krótsze lekcje, ale więcej zadane do domu.

Teoretycznie i wilk syty, i owca cała. Zaległości w nauce będą bowiem mniejsze, niż gdyby lekcji nie było w ogóle, a i dzieci mniej czasu spędzają w wychłodzonej szkole. - Temperatura w niektórych klasach spadła poniżej 18 stopni - mówi dyrektor szkoły, Małgorzata Pilewska. - Nauczyciele prowadzą dodatkowe zajęcia ruchowe. Wiadomo, dzieci marzną, gdy siedzą zbyt długo bez ruchu w ławkach.

Oprócz tego uczniowie mogą na przerwach skorzystać z darmowej, gorącej herbaty na stołówce.

Krótsze lekcje - co logiczne - to jednak krótsza, niepełnowartościowa nauka, i to może być problem. - Zdajemy sobie sprawę, że to się musi jakoś odbić na uczniach, dlatego gdy już wrócimy do normalnego trybu pracy wrócimy do przerabianych tematów by upewnić się, że uczniowie je sobie przyswoili.

Jest jednak jeden, podstawowy argument za skróceniem lekcji - przepisy ministerstwa edukacji stanowią jasno: zajęcia odwołane trzeba odrobić w pełnym wymiarze. Lekcji skróconych nikt nie kontroluje.