To dla Katalończyków jedno z najważniejszych wydarzeń w roku. Na Camp Nou przyjeżdża Real Madryt, który w ligowej tabeli traci do Barcelony 8 punktów. O rywalizacji obu drużyn i kłopotach kadrowych przed El Classico z Michałem Zawadą, kibicem Barcelony i znawcą hiszpańskiej piłki z serwisu blaugrana.pl rozmawiał Patryk Serwański.

Patryk Serwański: Od czego zaczęła się ta cała futbolowo wojna pomiędzy Barceloną i Realem, bo tych początków możemy szukać jeszcze w latach 20. w świecie wielkiej polityki?

Michał Zawada: Tak, ale wtedy było jeszcze w miarę normalnie. To jeszcze nie była rywalizacja ocierająca się prawie o konflikt wojenny. Wszystko zaczęło się w 1953 roku, kiedy Real ukradł Barcelonie Alfredo Di Stefano. Do tego czasu Barcelona miała 6 tytułów mistrzowskich, 5 Athletic Bilabo, a Real tylko dwa i nie był wówczas głównym rywalem "Dumy Katalonii". Później w dużej mierze dzięki Di Stefano "Królewscy" zdominowali ligę, zaczęli wygrywać w europejskich pucharach, dodatkowo hiszpańskie władze zakazały używania języka katalońskiego - to było jeszcze w latach 40. Stadion Barcelony - Les Corts - był miejscem, gdzie można było demonstrować poglądy polityczne i dążenia niepodległościowe katalońskie, później to się nawarstwiało. Dziś chodzi właściwie tylko o futbol, ale ruchy niepodległościowe na Camp Nou są widoczne tak samo jak ruchy prawicowe na Santiago Bernabeu.

Przy tej okazji warto wspomnieć Johana Cruffa - wielką postać Barcelony, a właściwie całej Katalonii - nie tylko ze względu za postawę na boisku.

Johan Cryuff to w ogóle postać kultowa w Katalonii - między innymi z uwagi na imię swojego syna. Zresztą Jordi Cryuff grał w Barcelonie, także Manchesterze United czy Deportivo Alaves. To bardzo ciekawa historia. Johan Cryuff był kuszony przez Real Madryt. Ponieważ Real dogadał się z Ajaxem Amsterdam za jego plecami, postanowił nie podpisywać umowy i przeszedł do Barcelony. Później okazało się, że jego żona jest w ciąży. Termin porodu był wyznaczony na dzień, w którym Barcelona miała zagrać z Realem w Madrycie. Państwo Cryuff podjęli decyzję, że przyspieszą poród przez cesarskie cięcie, żeby Johan mógł zagrać w tym meczu. Syn dostał imię Jordi, choć nadawanie katalońskich imion było wtedy zakazane. Cryuff jako Holender mógł nadać jednak dowolne imię swojemu synowi, wybrał imię patrona Katalonii. Zagrał w meczu z Realem i w dużej mierze dzięki niemu Barcelona wygrała w Madrycie 5:0. Już wtedy został półbogiem w Katalonii. Później jako Holender grał w reprezentacji Katalonii. Jako trener zdobył dla klubu pierwszy Puchar Europy, zbudował dream-team. Czego chcieć więcej...

A jak ten ruch kibicowski wygląda w Polsce? Jest mnóstwo osób noszących ubrania w barwach obu klubów, powstają fan cluby, strony internetowe poświęcone Barcelonie i Realowi.

Odkąd mecze obu drużyn są dostępne w telewizji to wszystko wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze 10-15 lat temu. Wtedy można było obejrzeć kilka spotkań, a wyjazd na mecz był niemal niemożliwy. Teraz te wyjazdy są organizowane przez fanów Realu i serwis realmadryt.pl, jak i przez kibiców Barcelony. Teraz też na Camp Nou wybiera się duża grupa fanów. W Warszawie jest dużo miłośników Barcelony, wszyscy oglądają razem mecze. Kibice Realu są rozsiani po całej Polsce, ale to bardzo silny ruch. Bardzo pomógł tu Jerzy Dudek, ułatwiał kibicom kontakt z klubem. W Barcelonie jest nieco inaczej. Klub przez wiele lat był bardzo otwarty. Można było zostać socios będąc Polakiem. Teraz jest to niemożliwe ze względu na zmiany poczynione przez zarząd, ale mamy u nas 212 socios. To bardzo dużo. Polacy kibice są jednak rozpoznawalni i to zarówno w Realu Madryt jak i w FC Barcelonie.

W hiszpańskiej prasie pisano o możliwym proteście służb technicznych na stadionie. To może wpłynąć na jakość oglądania pojedynku na Camp Nou?

Nie sądzę. Widziałem projekty imponującej kartoniady w kolorach flagi katalońskiej z napisem "Barca", która będzie prezentowana na stadionie. To jest jeden z dwóch najważniejszych meczów sezonu na Camp Nou. Wszyscy żyją tym meczem. Po pojedynku z Realem, drugim tak ważnym świętem może być tylko półfinał Ligi Mistrzów na własnym stadionie. Oczywiście, przy tej okazji wychodzą różne bóle związane z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną w Hiszpanii. Barcelona też ma kłopoty. Na mecze przychodzi mniej kibiców. Na El Classico bilety kosztują 130-150 euro, na stadion wchodzi blisko 100 tysięcy osób. Akurat tym razem będzie oczywiście komplet.

Przed El Classico, i Barcelona i Real mają pewne kłopoty.

Te problemy są zupełnie inne. Barcelona ma kłopoty z kontuzjami od początku sezonu. Najgorzej wygląda środek obrony. Kiedy Carles Puyol jest na boisku, to ta drużyna zupełnie inaczej funkcjonuje jeżeli chodzi o koncentracje, waleczność, wszystkie czysto pozapiłkarskie aspekty, bo w Barcelonie wszyscy w piłkę grać potrafią. Puyol na nich krzyczy, ustawia ich, to jest ogromna charyzma. Jak zobaczyłem tą kontuzję z meczu z Benficą od razu pomyślałem, że lepiej byłoby przegrać ten mecz, ale nie stracić Puyola, bo jednak Alex Song, mimo że jest świetnym piłkarzem, to jednak nie jest to typowy środkowy obrońca. Gerard Pique też nie grał w ostatnich meczach. A Jose Mourinho - jak go znam - zrobi wszystko, żeby wykorzystać te słabości. Myślę, że Real rzuci się na Barcelonę pressingiem, żeby zabrać piłkę i wykorzystać błędy w ustawieniu. W Realu problem jest zupełnie inny. Tam jest jakoś dziwnie pokłócona szatnia. Sergio Ramos, który jest takim przywódcą w szatni ma na pieńku z Mourinho. Ostatnio pod swoją koszulkę założył koszulkę Mesuta Ozila, z którym wszyscy w Realu lubią grać, a do Madrytu, trochę wbrew szatni, kupiono ostatnio Lukę Modricia. Ciekawe, jak będzie wyglądał środek pola Realu w tym meczu, a właśnie to będzie kluczowe. Forma pomocników zadecyduje o wyniku meczu. W pojedynkach o superpuchar lepiej radzili sobie gracze Realu i wygrali. Pytanie tylko, jak zagra Real - tego nie wiemy, czy Mourinho postawi na atak, czy na kontrataki.

Wojna medialna przed meczem nie była tym razem zbyt ostra.

Przed meczem było bardzo spokojnie. Na Twitterze nie mógł się wypowiadać nawet rzecznik Mourinho. To już jest kuriozum, żeby trener miał rzecznika. Real ostatnio zmienił politykę medialną jeśli chodzi o "Mou" i to dobrze wpływa na całą sytuację. Pamiętajmy, że Real traci już 8 punktów do Barcelony i chyba remis zadowoli obie strony. Mourinho nie przegra na Camp Nou, a Barcelona utrzyma przewagę. Pytanie, gdzie "Duma Katalonii" mogłaby tracić punkty, bo z drużynami, z którymi miała ostatnio kłopoty już wygrała. Jedyne zaczepki pojawiały się w mediach, ale nie wychodziły od klubów, tylko od dziennikarzy. Być może wpływ na to miały także ważne mecze w Lidze Mistrzów w tym tygodniu.

Dużo osób mówi, że liga hiszpańska jest nudna. Barcelona, Real i pokaźne grono statystów, trochę jak w Szkocji podczas panowania Celticu i Rangersów.

To jest tak wyraźna rywalizacja, bo obecnie Barcelona i Real to dwie najlepsze obecnie drużyny świata. Zobaczmy mecz w Lidze Mistrzów. Słaby Real pokonał mistrza Anglii, Manchester City 3:2. Te dwie hiszpańskie drużyny to ogromna moc, ale to nie wszystko. Wystarczy spojrzeć, jak mocną drużyną jest Atletico Madryt, Diego Simeone - dwukrotny zdobywca Ligi Europejskiej z niesamowitym Falcao. Malaga, wydawałoby się chwilowy kaprys jakiegoś arabskiego szejka, ale po jego odejściu sprowadza się Saviolę, który świetnie wkomponował  się w zespół. Karty rozdaje tam Isco, to już jest gwiazda ligi. Bilbao ma teraz słabszy moment, Valencia gra teraz niezły futbol. Tam się dużo dzieje, to jest fajna liga, ale widać kłopoty ekonomiczne. Lidze nie służy podział pieniędzy z praw do transmisji. To, że Barcelona i Real dostają lwią część tej kasy szkodzi lidze. I to, że liga jest spolaryzowana. Właściwie wszyscy wiedzą, kto zajmie dwie czołowe lokaty, gra się o miejsce trzecie. Władze ligi powinny coś z tym zrobić. Myślę, że angielski klucz zarządzania jest tu dobrym wzorem, dlatego ta liga jest tak zacięta i tak dobrze się ją ogląda. W Hiszpanii łatwiej wskazać faworyta, ale nawet w drugiej lidze sporo się dzieje. Recreativo Huelva, Villareal, Hercules Alicante, Barcelona B, Elche, rezerwy Realu, to doskonałe zaplecze. Problemem będzie jednak emigracja zawodników. Michu z Rayo Vallecano, Pablo Hernandez z Valencii odeszli do przeciętniaków z ligi angielskiej i grają fajnie w piłkę.