Światło, suto zastawiony stół i rozgrzany piec, to zwyczaje kultywowane przez naszych słowiańskich przodków 2 listopada. Niektóre z nich przetrwały do dziś, choćby w postaci zniczy, jakie zapalamy na grobach naszych bliskich. A jeszcze na początku XX wieku na groby zmarłych zanoszono jedzenie – mówi w rozmowie z RMF FM Iwona Świętosławska, kustosz Oddziału Etnografii Muzeum Narodowego w Gdańsku.

Kuba Kaługa: Dlaczego w trakcie tych świąt stawiamy na grobach znicze?

Iwona Świętosławska, kustosz Oddziału Etnografii Muzeum Narodowego w Gdańsku:  Są przedchrześcijańskie zwyczaje, które tutaj na terenie słowiańszczyzny u nas panowały. Mówiły one o tym, że tego dnia, Dnia Zadusznego, tzn. 2 listopada, przodkowie, którzy pojawiają się, mają szansę na to, żeby na jeden dzień, na jedną noc, wrócić na ziemię. A oni potrzebują jakiegoś drogowskazu. Więc światło pozwoli im wrócić do domów. A stąd też na słowiańszczyźnie, wschodniej szczególnie, bardzo często w łaźniach, w baniach słowiańskich, ustawiano stół z jedzeniem i rozpalano piec, żeby dusze przodków mogły się nie tylko ogrzać, ale i dodatkowo najeść. Otwierano im oczywiście drzwi.

To są elementy Dziadów?

To są nasze słowiańskie Dziady. Mickiewicz o tym wspomina, bardzo dokładnie. Przetrwały one w zwyczajach, do początku XX wieku na wschodzie Polski. Związane to jest z przekonaniem, że właśnie z 1 na 2 listopada dusze naszych bliskich przybywają na ziemię. Tej nocy spotykają się w okolicy cmentarza. To się wszystko zmieszało i przetrwało. Proszę sobie wyobrazić, do początku XX wieku.

Jak to możliwe, że w kraju, który jednak od dziesięciu wieków jest chrześcijański, tak długo te tradycje przetrwały?

Pamiętajmy o Litwie, która dopiero za Jagiełły przyjęła chrześcijaństwo i zanim ono się umocniło, osadziło, to pewnie dwa, trzy wieki potrwało. Wiec to już mamy jakiś wiek XVI - XVII i tu już bliziutko do tego XIX/XX wieku. Takie zwyczaje jednak przetrwały również i tutaj u nas w Polsce środkowej czy w Polsce północnej, gdzie mamy bardzo wyraźny przykład. Chociażby w "Chłopach" Reymonta. Gdzie, proszę sobie przypomnieć scenę, kiedy Kuba idzie w Dzień Zaduszny na groby swoich rodziców, niesie ze sobą pajdę chleba i wtyka po kawałku tego chleba w groby jego bliskich. I mówi - nakarm się duszo... Karmi te dusze, wręcz właśnie tym chlebem. Wie, że tego nie można robić, że księża tego zabraniają, ale przypomina sobie, że wszyscy to kiedyś robili i przynosili to jedzenie dla przodków, właśnie do ich grobów. Na początku XX wieku, to jedzenie, które niesiono, księża często odbierali. Nakazywali, żeby wrzucać je do beczek, na obrusy specjalne. Później to jedzenie było przeznaczone dla organisty, czy dla księdza nawet. Te dusze przodków w jakiś sposób jeszcze w XX wieku chciano nakarmić. To było karmienie tych dziadów proszalnych, to znaczy tych, którzy wędrowali, żebraków. A oni, oczywiście w dzień wszystkich świętych, pojawiali się masowo przy cmentarzach.

Byli takim symbolem tych, którzy odeszli?

Tak, oni też się nazywali 'dziady'. W związku z tym nakarmienie ich to była rzecz godna, to było podobnie jak nakarmienie zmarłej duszy. Dlatego też szykowano dla nich specjalne jedzenie - nie tylko jakieś tam ziemniaki czy chleb, ale szykowano ceremonialne jedzenie związane z makiem, z soczewicą albo też z grzybami, bo to było jedzie dla dusz zmarłych. Dawano żebrakom, oni za to mieli wypominki - wypominać właśnie tych zmarłych, czyli modlić się, żeby ta ich dusza była zbawiona.

A dlaczego tak bardzo o przodków dbano?

Mogli albo pomóc albo zaszkodzić. Jeśli byli źle potraktowani przez bliskich, źle przywitani, jeśli ktoś ich zlekceważył, nie zostawił dla nich jedzenia, wolnego miejsca przy stole albo nie wrzucił do pieca więcej drewna na noc, żeby się mogli ogrzać, mogli na przykład spowodować, że padło im bydło, mogli mieć problemy z powodzią czy z jakimiś innymi nieszczęściami. Ale jeżeli byliśmy dla nich mili - jeżeli nakarmiliśmy, napoiliśmy, ogrzaliśmy, to w zamian za to mogli nam pomagać w przyszłym życiu, w takich zwykłych działaniach gospodarczych nawet, czyli sprzyjali nam. Wspierali nas.

A dlaczego my dziś ten dzień tak szczególnie obchodzimy w porównaniu do zachodniej Europy?

Gdzieś przetrwał przez pokolenia w nas taki obowiązujący szacunek dla zmarłych, który kiedyś został dawno temu wymuszony, a w tej chwili przekazywany jest jeszcze z pokolenia na pokolenie. Na zachodzie rzeczywiście tego tak dużo nie widać, ale w Europie Południowej - na terenie Bułgarii, Rumunii, w Rosji, w dalszym ciągu jest przechowywana taka tradycja.

A w jaki sposób Słowianie, zanim zaczęli zmarłych chować w ziemi, w jaki sposób się z nim żegnali?

Żegnali się przede wszystkim poprzez ciałopalenie zmarłego. Oczywiście towarzyszył po tym ciałopaleniu pochówek, który był początkowo nie na cmentarzu, ale w miejscach odludnych, w jakichś polanach, lasach i potem towarzyszyła temu wszystkiemu uczta.

Stypa jest takim spadkobiercą tej uczty?

Tak, w prostej linii. Na stypy w początku XX wieku, a nawet myślę, że w połowie XX wieku zapraszani byli dziadowie, właśnie ci żebracy, bo to był taki symbol duszy zmarłego.