Na Podhalu obowiązującą waluta jest euro, a oficjalnym językiem - słowacki. Takie wrażenie można odnieść odwiedzając słynne jarmarki w Nowym Targu albo w przygranicznej Jabłonce na Orawie.

Niemal wszystkie napisy na straganach są w języku słowackim, a ceny w euro, bo Słowacy to blisko 90 procent wszystkich klientów. Szczególnie teraz, przed świętami.

Dla Słowaków Polska stała się wyjątkowo tanim krajem. Tak, jak my kiedyś jeździliśmy za naszą południową granicę po alkohol, słodycze czy buty, tak teraz oni przyjeżdżają właściwie po wszystko.

Dzięki wysokiemu kursowi euro, słowacki portfel znacznie pęcznieje tuż po przekroczeniu polskiej granicy. Ceny niższe są nawet o 20 procent. Trudno się dziwić, że po świąteczne zakupy Słowacy przyjeżdżają do Polski.

Ze straganów znika właściwie wszystko: od suszonych owoców, mięsa, ziemniaków, po dywany, ubranka dziecięce, a nawet choinki. Te ostatnie, zwane przez Słowaków "stromczekami" wyjeżdżają z naszego kraju już ubrane. Można śmiało powiedzieć, że niemal wszystko, co pojawi się w tym roku na słowackich choinkach i pod nimi, zostało kupione w Polsce. Tak z pewnością będzie w miejscowościach przygranicznych.

Jednak Słowacy, mimo wysokiego kursu euro, także zaczynają odczuwać skutki kryzysu. U was też już zrobiło się drogo - skarży się młoda Słowaczka obładowana torbami z prezentami dla całej rodziny. Jeszcze się opłaca coś kupić, bo u nas sprzedawcy są bardziej pazerni i więcej sobie liczą. U was handlarze są skromniejsi - dodaje.

Skromniejsi handlarze, to też skromniejsze zarobki, więc nasi sprzedawcy nie są zadowoleni. A Słowacy zaczynają zastanawiać się, czy rzeczywiście dobrze robią kupując niemal wszystko u nas. Szkoda, że nasze euro trafiają wyłącznie do waszej kieszeni - mówi kobieta z dywanem pod pachą. Przez to u nas gospodarka upada - podkreśla.

Słowacy chyba zdali sobie sprawę z tego, że jeśli nie ograniczą zakupów w Polsce, to za rok nie będą mieli na Słowacji, gdzie zrobić zakupów pod choinkę.