Po wycieku akt śledztwa podsłuchowego trwa jakaś przedziwna kakofonia. Z jednej strony słychać w niej głosy zachwytu dla romantycznego postępku pana Stonogi - z drugiej oburzenia na teoretyczne państwo, które dopuszcza do przecieku akt śledztwa. I jedne i drugie wydają mi się dość absurdalne.

Przykro mi bardzo, ale jakoś kompletnie nie podzielam zachwytu dla działań pana Stonogi. Nie mogę dostrzec, jak i dlaczego, wlanie do sieci tysięcy stron dokumentów ze śledztwa ma uzdrowić państwo czy dokuczyć rządzącym. Czytelnicy akt dostrzegają w nich na razie, głównie to, że pan W. odbył stosunek seksualny z panią K., a biznesmen S. wspólnie z kolegą, spotkali się z dwiema prostytutkami. To ma przynieść ten ozdrowieńczy szok? To ma być sposób na ukazanie ohydy elit? Sorry, ale jakoś nie widzę w tym, przynajmniej na razie, większego sensu.

Nie chcę mi się wnikać w intencje tych, którzy stoją za całą ta operacją. Mogę tylko podejrzewać, komu i dlaczego, zależało na tym, żeby niedługo przed zamknięciem śledztwa trochę zamieszać i opóźnić postawienie zarzutów. Ale niech tam. Tonący z reguły brzydko się chwytają... Bawią mnie za to i napełniają zadziwieniem okrzyki, że upublicznienie akt, to dowód na teoretyczność i bezradność państwa. I oczywistą niekompetencję prokuratury, służb i wszystkich świętych. Bo państwo, nie tylko teoretyczne, ale i bardzo praktyczne, musi udostępniać stronom postępowania akta śledztwa. I strony mogą je czytać, przepisywać, sporządzać fotokopię i posługiwać się nimi w sądzie. Mogą też - choć oczywiście to bezprawne - przekazać je komu chcą. A ten ktoś może - choć tu też prawo może nie być zachwycone - to udostępnić. Tak wygląda państwo prawa. Teoretyczne. Praktyczne. Każde. Alternatywą jest tu państwo opresyjne, które ukrywając akta, utrudnia prawo do obrony, a w razie przecieku - natychmiast aresztuje jego sprawcę, kładzie łapę na jego komputerach, hakuje czy doprowadza do zamknięcia jego strony, wzywa Marka Zuckerbergera do zdjęcia dokumentów z Facebooka i tropi każde kolejne ich udostępnienie w sieci. Tyle, że już widzę, oczyma wyobraźni, jak dzisiejsi utyskiwacze na stan państwa, krzyczą wtedy, że to skandal, totalitarne praktyki i zamordyzm władzy.

Wobec podobnych przecieków - nie ma się co łudzić, już znacznie większe i potężniejsze kraje okazywały się dość bezradne. Choć one, potrafiły być przynajmniej na tyle sprawne, by jeśli uznawały, że przeciek naprawdę im szkodzi, to były w stanie szybko, skutecznie i spektakularnie wykryć, kto dopuścił się przestępstwa, namierzyć, wskazać go i zacząć ścigać. Acz nawet i one, też nie zawsze mogą się pochwalić skutecznym złapaniem sprawców przecieku.