Politycy – złodzieje, rządzący – głupki, opozycja – nie lepsza, gospodarka – katastrofa, poziom życia – coraz gorszy… Badania społecznych sądów nieodmiennie pokazują, że Polak ma jak najgorsze zdanie o tym, co dzieje się dokoła niego. I cały czas uważa, że będzie jeszcze gorzej.

CBOS-owskie badania nastrojów społecznych przynoszą od dwudziestu lat podobne wyniki. Polacy niezmiennie uważają że "sytuacja w kraju zmierza w złym kierunku". I to uważają niezależnie od tego, ile zarabiają, jaki jest poziom bezrobocia, dług publiczny, deficyt budżetu czy wzrost gospodarczy. Czy Polska jest od NATO odpychana, czy do niego wchodzi - jest źle. Czy Unia Europejska marudzi, że nie spełniamy kryteriów akcesji, czy wyznacza nam datę wstąpienia i przyjmuje do swego grona - jest niedobrze. Jesteśmy "zieloną wyspą", "pośmiewiskiem Europy", "chorym człowiekiem" czy "drugą Irlandią" - nie jest różowo.

Dla wyników tych badań nie ma najmniejszego znaczenia, że przez ten czas poziom życia Polaka się podniósł (co na pytanie o sytuację jego gospodarstwa domowego Polak nawet potraf przyznać), że Polak czuje się bardziej bezpieczny, że lepiej zarabia, częściej jeździ na wakacje, ma coraz więcej samochodów, telewizorów czy telefonów (co też obiektywnie przyznaje). Polak pytany dziś o życie (również materialne) własne i rodzinne odpowiada najczęściej, że jest mu dobrze i że jest zadowolony, natomiast co do kraju - nieodmiennie jest i będzie źle.

Jeśli coś wpływa na osąd Polaka, to wyłącznie sytuacja polityczna. Jej zmiana, wyborcza wygrana jakiejś partii (wszystko jedno, jakiej) potrafi wlać w serca odrobinę nadziei, ale im dłużej rządzi jedna formacja, im bardziej się wyczerpuje sympatia do premiera - tym nastroje i kierunek gorszy. Jedyne (i krótkie) momenty, gdy Polak uwierzył, że może być lepiej to czas, gdy Kwaśniewski sięgał po prezydenturę, gdy wygrał AWS, a Buzek został premierem i po pierwszym wyborczym tryumfie Platformy. Poza tym - czarna rozpacz i pełen pesymizm.

Przyznaję, że ciężko być w Polsce programowym optymistą, ciężko piać wyłącznie peany na temat ostatniego 20-lecia, ale jednak, cokolwiek by o nim nie powiedzieć, to mało które w dziejach naszego państwa i narodu były czasami takiej prosperity. Że mogło być lepiej? Szybciej? Mądrzej? Pewnie, że mogło. Ale wszystkie statystyczne i obiektywne wskaźniki są dla Polaka-pesymisty bezwzględne. W porównaniu  z początkiem lat 90 dużo lepiej zarabiamy, lepiej mieszkamy, mamy mniejsze bezrobocie, jesteśmy lepiej wykształceni. Należymy do organizacji międzynarodowych, którym pewnie i daleko do ideału, ale przez lata walczyliśmy, by się w nich znaleźć

Jaki jest mechanizm rodzenia się tego fatalizmu? Czy bierze się on z wrodzonego narzekactwa (ale dlaczego w takim razie nie narzekamy w tych badaniach na sytuację osobistą)? Czy z potrzeby odcięcia się grubą kreską od życia publicznego, politycznego, zademonstrowania, że w naszym prywatnym ogródku radzimy sobie nieźle, ale "oni" prowadzą kraj do katastrofy? A może pesymistyczne deklaracje są dla wielu miarą swoiście pojmowanego "patriotyzmu"? Narzekasz, utyskujesz, mówisz, że jest źle, a najgorsze dopiero przed nami - znaczy, żeś przejrzał na oczy, żeś człek mądry, wiedzący co się dzieje, daleki od "lemingozy", że dajesz odpór knowaniom zdradzieckiego rządu? Na pewno (pokazują to wyniki badań) najczęściej przewidywanie "będzie źle", idzie w parze z deklaracją "głosuję na PiS", co wpędzać może w jeszcze większą konsternacje. Bo w obliczu wzrostu sympatii do partii Jarosława Kaczyńskiego i perspektywy jej wygranej w wyborach, kto jak kto, ale jej zwolennicy powinni mieć największe powody, by zacząć myśleć o przyszłości w bardziej radosnych nastrojach.