Prezentując w piątek 16.09. projekty nowych ustaw oświatowych minister edukacji Anna Zalewska stwierdziła, że system wprowadzony w 1999 r. nie sprawdził się, gdyż: gimnazja nie wyrównują szans edukacyjnych, powstały gimnazja lepsze i gorsze oraz gimnazja nie podnoszą jakości kształcenia (https://men.gov.pl/wp-content/uploads/2016/09/16.09.2016_prezentacja_konferencja_men_prawo-oswiatowe-2.pdf).

Prezentując w piątek 16.09. projekty nowych ustaw oświatowych minister edukacji Anna Zalewska stwierdziła, że system wprowadzony w 1999 r. nie sprawdził się, gdyż: gimnazja nie wyrównują szans edukacyjnych, powstały gimnazja lepsze i gorsze oraz gimnazja nie podnoszą jakości kształcenia (https://men.gov.pl/wp-content/uploads/2016/09/16.09.2016_prezentacja_konferencja_men_prawo-oswiatowe-2.pdf).
Szefowa MEN Anna Zalewska /PAP/Paweł Supernak /PAP

Jak widać, całe zło obecnego systemu szkolnego wiąże ona z gimnazjami. Stąd też z takim zapałem i pewnością sukcesu dokonuje kolejnej reformy strukturalnej w naszej oświacie, wracając do systemu obowiązującego przed 1999 r. Wg niej taka zmiana zagwarantuje nam wyższy poziom kształcenia i przezwyciężenie wszelkich problemów, jakie ujawniły się w naszej oświacie w ostatnich latach. Niestety, obawiam się, że tak się nie stanie. Dojdzie raczej do chaosu związanego z reorganizacją sieci szkół, awantur związanych z niepewnością utrzymania pracy przez osoby zatrudnione dotychczas w gimnazjach, poniesiemy również poważne wydatki z budżetu publicznego, aby za kilka lat stwierdzić, że poziom kształcenia się nie poprawił.

Oświatowy egalitaryzm

Szczególnie interesujący jest zarzut, że gimnazja podzieliły się na lepsze i gorsze. Czyżby minister Zalewska uważała, że możliwy jest system, w którym wszystkie szkoły mają takie same efekty kształcenia? Równość efektów kształcenia pojawia się w myśleniu rozmaitych skrajnie lewicowych pedagogów. Natomiast ludzie rozsądni zdają sobie sprawę, że należy stworzyć wszystkim szkołom porównywalne możliwości pracy, a ich efekty kształcenia będą zależały od jakości pracy nauczycieli i dyrektorów. Innymi słowy należy tworzyć ludziom równe szanse, a jak z nich skorzystają to już zależy od nich. Najgorzej, gdy urzędnicy zaczynają próbować poprzez swoje działania kreować rozmaite mechanizmy wyrównujące efekty kształcenia. Skądinąd całkiem niedawno bardzo niemiło o najlepszych krakowskich liceach wypowiedziała się obecna małopolska kurator oświaty, bliska współpracowniczka minister edukacji. Mam nadzieję, że głoszone przez minister Zalewską wyrównywanie szans nie będzie związane z ograniczaniem możliwości rozwoju najlepszych szkół. Zresztą przed 1999 r. nie tylko szkoły średnie dzieliły się na lepsze i gorsze, ale co naturalne, podobna sytuacja była w szkolnictwie podstawowym. Poza tym podkreślanie, że dzieci ze środowisk wiejskich uzyskują na egzaminach zewnętrznych średnio niższe wyniki niż ich rówieśnicy z dużych miast i dlatego m.in. trzeba dokonać zmian strukturalnych w naszej oświacie również nie najlepiej świadczy o reformatorach’2016. Czyżby wyobrażali oni sobie, że po przeprowadzonej przez nich zmianie takiej sytuacji nie będzie? Tak się składa, że akurat w wielu miejscach na polskiej prowincji absolwenci, czy to szkół podstawowych, czy gimnazjów uzyskują wyniki nie gorsze, a nawet lepsze, niż ich rówieśnicy w miastach, ale jest to efekt znakomitej pracy ich nauczycieli, a nie takiej, czy innej struktury szkolnej. Wpływ statusu edukacyjno-społecznego środowiska na wyniki edukacyjne uczniów jest naturalny i warto, aby urzędnicy mający pragnienie kreowania cudownych rozwiązań edukacyjnych zdali sobie z tego sprawę. To zresztą powinno ich skłaniać do myślenia o modelu szkoły wiejskiej, jako placówki w której dziecko ze środowiska o niskim statusie edukacyjno-społecznym może otrzymać dodatkową ofertę edukacyjno-kulturową. Innymi słowy koszt kształcenia w szkole wiejskiej musi być wyższy niż w wielkomiejskiej. Tymczasem tych problemów reformatorzy’2016 zdają się nie zauważać.

Pewność siebie reformatorów’2016

Polski system szkolny potrzebuje poważnego remontu, jednak dla jego przeprowadzenia trzeba ogromnej pokory ludzi za niego odpowiedzialnych, którzy winni być świadomi, z jak złożoną materią mają do czynienia. I zanim przystąpią do działań powinni przeprowadzić poważną i rzetelną diagnozę wstępną. W przypadku reformy minister Zalewskiej mamy do czynienia nie tyle z korzystaniem z wniosków z diagnozy wstępnej, co raczej z powtarzaniem publicystycznych haseł. Obecna szefowa MEN powiada, że przeprowadziła, jako pierwsza w historii polskiej oświaty ogólnopolską debatę edukacyjną. Tak się składa, że podobne działania kierownictwa MEN miały miejsce np. w trakcie wprowadzania reformy z 1999 r. Oprócz tego w owych debatach’2016 przedstawiciele MEN wygłaszali swoje tezy i nieskłonni byli do wysłuchiwania głosów z nimi niezgodnych, zresztą osoby mające inne niż oni zdanie nie były na takie debaty zapraszane. Poza wszystkim o sensie debat świadczy zawsze to w jakim stopniu wpłynęły one na zmianę początkowego stanowiska reformatorów. Otóż w tym przypadku można zauważyć, że realizowany przez minister Zalewską projekt zmian jest w istocie zgodny z pomysłami, jakie prezentowała ona przed debatami.

Struktura szkolna to tylko narzędzie

Prześledzenie treści proponowanych zmian ustawowych, czy chociażby zamieszczonej na stronie MEN prezentacji, z której 16.09. korzystała minister Zalewska jasno pokazuje, że dla niej najważniejsze są spektakularne zmiany strukturalne. Tymczasem struktura szkolna to ledwie jeden z elementów, i to wcale nie najważniejszy, mających wpływ na jakość kształcenia. W tej materii kluczowe znaczenie ma jakość pracy nauczycieli, motywacyjny system ich wynagradzania, programy nauczania, baza i wyposażenie szkół oraz wymagania stawiane uczniom i nauczycielom. Tymczasem te kwestie w wypowiedziach reformatorów’2016 nie pojawiają się wcale lub pojawiają się zupełnie marginalnie. W dalszym ciągu nie znamy projektów podstaw programowych i wynikających z nich fundamentalnych celów edukacyjnych, określających w istocie oczekiwany profil absolwenta określonego poziomu kształcenia, a ujawnione właśnie projekty ramowych siatek godzin z poszczególnych przedmiotów nie nastrajają optymistycznie. Tak naprawdę wyraźnie wzrasta jedynie liczba godzin historii, natomiast w dalszym ciągu po macoszemu traktowane są przedmioty ścisłe. Ich marginalizacja w obecnej koncepcji kształcenia ogólnego stanowi jedno z największych zagrożeń dla polskiego rozwoju cywilizacyjnego. Tak się bowiem składa, że bez poważnego i na wysokim poziomie kształcenia matematyczno-przyrodniczego młodzi Polacy nie będą dobrze przygotowani do podejmowania kluczowych dla zaistnienia we współczesnym świecie zadań. To dobrze, że MEN próbuje odbudować edukację historyczną. Tyle tylko, że dalsze wzmacnianie edukacji humanistycznej kosztem matematyczno-przyrodniczej to naprawdę powielanie dotychczasowych błędów. Warto może zauważyć, że m.in. nauka przedmiotów ścisłych kształtuje u młodych ludzi systematyczność, rzetelność, racjonalne myślenie i umiejętność mierzenia się z coraz wyższymi wymaganiami. Poza tym tak się składa, że ludzie dobrze wykształceni w kierunkach ścisłych są najczęściej dobrymi humanistami i np. bardzo często miłośnikami historii. Tyle tylko, że ich spojrzenie na nią jest bardzo racjonalne, są oni bowiem mniej podatni na romantyczne wizje dziejów, jakie dominują w naszym nauczaniu historii. Potrafią za to dostrzegać ważne dla polskiego interesu narodowego kwestie, chłodno analizując wszelkie szanse i zagrożenia.

Jaka będzie zreformowana szkoła?

Wśród celów kształcenia współczesnej szkoły kluczowe miejsce powinno zajmować kształtowanie postaw ludzi samodzielnie myślących, umiejących krytycznie spojrzeć na otaczającą ich rzeczywistość, otwartych na debatę z innymi, ale również potrafiących bronić racjonalnie swojego stanowiska i korzystać z przemyśleń ludzi inaczej widzących dany problem. Powinna to być szkoła w której dominuje kultura przekonywania, a nie nakazu. Czy taka będzie zreformowana polska szkoła???