Paweł Wojciechowski, który w Zurychu zdobył w konkursie skoku o tyczce srebrny medal mistrzostw Europy, ma nadzieję, że określenie jego wyczynu przez media "jak feniks z popiołów", dotyczyć będzie tylko tej imprezy. Bo jak podkreśla - "ile się można odradzać?"

Chociaż feniks z popiołów oznacza wieczne odradzanie się, to sądzę, że tu się zakończy i już nie zniknę na tak długo. Ile się można odradzać? Dziękuję tym medalem sztabowi medycznemu PZLA za doprowadzenie do takiego stanu, abym mógł skakać wysoko. I chociaż dziś przegrałem z halowym rekordzistą świata Francuzem Lavillenie, to ten medal jest dla mnie zwycięstwem - powiedział podopieczny Romana Dakiniewicza.

Mistrz świata z 2011 roku przypomniał, że leczenie różnych dolegliwości trwało ponad rok, a wynik 5,70, który dał mu srebro, osiągnął po dziesięciu miesiącach treningów.

Wysokość 5,70 trener kazał zaliczyć w pierwszej próbie. Tak też zrobiłem, bo nie wolno się sprzeciwiać takim poleceniom - dodał z uśmiechem. 

Przyznał, że jego marzeniem, poza medalami najważniejszych imprez, jest uzyskanie sześciu metrów. Tyle (dokładnie 6,01) atakował bez powodzenia Lavillenie, kończąc konkurs rezultatem 5.90.

Francuz jest dziś dla mnie i innych skoczków mentorem. To dobrze, że jest z nami, bo mamy do kogo równać, a nie gonić za cieniem Siergieja Bubki - zaznaczył.

Trener słynnego "cara tyczki" Witalij Pietrow siedział na trybunie z polskimi szkoleniowcami, ubrany w biało-czerwoną bluzę. Wojciechowski zdementował pogłoski, jakoby to oznaczało, że zajmować się będzie kadrą PZLA. Pietrow przyjechał z ciepłego kraju, nie spodziewał się tu takiego chłodu i bluzę pożyczył mu Kaliniczenko. To miłe, że zasiadł razem z naszą ekipą.

Wojciechowski podkreślił, że na jego sukces złożyła się praca wielu osób, którym wszystkim dziękuje. W szczególności jednak medal dedykuje dziadkowi i babci, która zmaga się z chorobą. Pokazałem jej, że można wyjść zwycięsko z takiej walki - podkreślił.

(acz)