Trener polskiej reprezentacji rugbystów Tomasz Putra musiał z powodu braku środków finansowych odwołać zgrupowanie kadry we Francji. Miał to być główny element przygotowań biało-czerwonych do wiosennych meczów eliminacji do Pucharu Świata. "Wysyłaliśmy oficjalne pisma do francuskiego klubu, z którym chcieliśmy grać oraz do Szwajcarów. To miało miejsce jeszcze w grudniu. Nikt nie wspominał, że może brakować środków. Wszystko było załatwiane tak jak zwykle" - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM Patrykiem Serwańskim.

Patryk Serwański: Jak wyglądały przygotowania do tego odwołanego zgrupowania?

Tomasz Putra: Ja wysyłam plan przygotowań kadry do polskiego związku, do szefa wyszkolenia. Zrobiłem to jeszcze w październiku. Później to wszystko trafiło do ministerstwa. Przyznam, że nie wiem, jak wygląda dalsza droga takiego projektu, bo moja rola kończy się na rozpisaniu tego wszystkiego. Mogę tylko podkreślić, że zarząd Polskiego Związku Rugby przyjął plan z aplauzem i z chęcią do pracy.

Ale później to pan zabrał się za przygotowywanie wszystkiego we Francji.

Jesteśmy, jako związek rugby, w takim miejscu, że brakuje nam ludzi i sprawy takie jak załatwianie meczów nie są załatwiane przez federację tylko, że tak powiem, przez moje prywatne kontakty. Mieszkam we Francji, znam się na tym, wiem jak dobrać rywala. Zwykle się tym zajmuję.

Nie dostał pan takich sygnałów, że może lepiej tego wszystkiego nie rezerwować, bo może nie być pieniędzy?

Dowiedziałem się o tym w czwartek wieczorem, kiedy przyjechałem do Warszawy. Miałem spotkanie w związku i poinformowano mnie, ze nasze najważniejsze zgrupowanie, które miało pomóc w przygotowaniach do wiosennych meczów, zostało odwołane.

Co zawiodło? Komunikacja pomiędzy ministerstwem i związkiem, sam związek? Przecież to wszystko wymaga wielotygodniowych ustaleń. Wszystko było już zaklepane.

Wysyłaliśmy oficjalne pisma do francuskiego klubu, z którym chcieliśmy grać oraz do Szwajcarów. To miało miejsce jeszcze w grudniu. Nikt nie wspominał, że może brakować środków. Wszystko było załatwiane tak jak zwykle.

Proszę wyjaśnić po co wam w ogóle zgrupowanie we Francji. Pewnie niektórzy pomyślą, że to nie problem, tylko fanaberia.

We Francji rugby to sport bardzo popularny. Cały system szkolenia młodzieży jest oparty na tej dyscyplinie. U nas jest zupełnie inaczej. Teraz walczymy w kwalifikacjach do Pucharu Świata. To pod względem zainteresowania kibiców trzecia impreza sportowa świata - po igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata w piłce nożnej. Potrzebujemy komfortowych warunków. Jesteśmy w światowym rankingu na 26. miejscu. W ciągu ostatnich trzech lat awansowaliśmy o 15 pozycji. Mamy drużynę młodą, dynamiczną, rozwijającą się. Mieliśmy we Francji grać ze Szwajcarią. To oni chcieli z nami grać. Chcieli zwrócić wszystkie koszty związane z tym pojedynkiem. To pokazuje, że rywale się z nami liczą. Nasi najlepsi zawodnicy grają we Francji. Tak jest, może poza siatkówką, we wszystkich grach zespołowych. Nasze ligi nie są zbyt silne i potrzebujemy wsparcia Polaków grający w innych krajach. Dla nas Francja to naturalny kierunek.

Jest pan w stanie tak przygotować zespół, żeby poradził sobie w wiosennych meczach eliminacyjnych?

Poradzić zawsze jakoś sobie można. Pytanie jaka będzie jakość tego zespołu? W rugby 15 zawodników musi być ze sobą zgranych. Nie da się szybko wprowadzić do gry nowego elementu. To, co budujemy od kilku lat z reprezentacją, to ciągle poprawianie sposobu gry, sposobu poruszania się, wprowadzanie nowych elementów. Żaden mikrocykl tego nie zagwarantuje. To długi proces nauczania.

A jak pan ocenia pomysł ministerstwa na rozróżnienie w kwestii finansowania rugby 7- i 15-osobowego?

Żałuję, że pani minister i inne osoby z resortu nie znają się na naszej dyscyplinie. Ja jestem uznanym trenerem zagranicą, uznanym przez federację międzynarodową. Nikt się ze mną w tej sprawie nie konsultował, nikt nie zasięgnął języka na czym polega rugby-7, a na czym rugby-15. Żeby być dobrym w rugby-7 trzeba uprawiać rugby 15-osobowe. Inaczej to nie ma sensu.