Brytyjski "The Times" nazwał Artura Boruca "świętym bramkarzem" (The Holy Goalie), przez wzgląd na chęć robienia znaku krzyża przed każdym spotkaniem. Dziennikarze zwracają uwagę, że reprezentant Polski uwielbia ściągać na siebie uwagę i grać pod publiczkę.

W miniony weekend Boruc znów zwrócił na siebie uwagę, tym razem złym wyjściem do dośrodkowania, po którym Celtic stracił bramkę w meczu z Kilmarnock.

Nie wiem dlaczego Artur wychodził tak daleko. Myślę, że chciał wziąć udział w tej akcji. Po meczu powiedziałem mu, że jeśli piłka jest bita w pole karne, to żeby zostawił ją naszym obrońcom, którzy świetnie grają głową - upomniał polskiego bramkarza menedżer Celticu Gordon Strachan.

Obrońca "The Bhoys" John Kennedy zdradził, że w szatni Boruc przepraszał za niepotrzebne wyjście do piłki. Nie mogliśmy go skrytykować, bo on wiele razy w ciągu minionych lat ratował nam skórę. Artur wszedł do szatni, podniósł rękę i przeprosił za swój błąd, bo wiedział, że nie może wychodzić tak daleko z bramki. Później jednak wspaniale obronił strzał Nisha i pomógł nam dowieźć zwycięstwo do końca meczu - powiedział Kennedy.

Boruc przy wspomnianym strzale Nisha zachował się wspaniale i uratował zespół od utraty punktów. Menedżer Kilmarnock Jim Jefferies był przekonany, żeby gdyby nie interwencja Polaka, jego zespół doprowadziłby do remisu. Również Nish nie mógł uwierzyć, że piłka nie wpadła do siatki. Świetnie to Boruc wybronił. Uderzałem w przy długim słupku, a on zdołał odbić piłkę końcami palców - żałował zmarnowanej okazji zawodnik Kilmarnock.