"Byłam nieco podenerwowana, ponieważ startując w roli faworyta, nie wiedziałam właściwie nic o dyspozycji moich zagranicznych rywalek. Teraz już jestem spokojna. Jestem we właściwym punkcie moich przygotowań, forma jest, a jej szczyt nadejdzie w tym zaplanowanym czasie" - powiedziała Marit Bjoergen. Norweżka wygrała bieg na 10 km w Sjusjoen. Justyna Kowalczyk była 10.

Norweżka kilka dni wcześniej ujawniła, że trenowała jak mężczyzna. Odrzuciłam proponowane przez wielu specjalistów treningi przygotowywane z myślą o kobietach, które zdaniem wielu fachowców są słabsze. Uważam, że tak nie jest i ten sam trening co mężczyźni bardzo mi odpowiada. W Sjusjoen otrzymałam potwierdzenie właściwiej drogi moich przygotowań oraz, co najważniejsze, elementu czasowego z kulminacją formy podczas Tour de Ski. Chyba nigdy nie byłam w tak dobrej dyspozycji na początku sezonu jak teraz, lecz w poprzednich forma była szykowana na dwa miesiące później niż TdS - powiedziała.

Drugie miejsce zajęła Charlotte Kalla. Po raz pierwszy w życiu trenowałam tak intensywnie przed sezonem i poświęciłam na treningi 800 godzin. Nie mam jeszcze szybkości, lecz czuję, że forma dopiero nadchodzi. Drugie miejsce w Sjusjoen było jednak dla mnie świetnym testem dyspozycji i potwierdzeniem dla cyklu treningowego - skomentowała.

Norweskie media wpadły w euforię nie tylko z uwagi na 47. zwycięstwo Bjoergen w zawodach PŚ i detronizację narciarskiego "biegacza wszech czasów" Bjoerna Daehliego (46 zwycięstw), lecz także na fakt, że w pierwszej dziesiątce było aż siedem Norweżek.

Therese Johaug zwróciła jednak uwagę na negatywne skutki norweskiej dominacji: Tapetowanie podium norweskim flagami może być szkodliwe dla biegów narciarskich i publiczności poza Norwegią, ponieważ dyscyplina ta zdominowana przez jedną nację może stać się po prostu nudna.