Kto mógł zagrozić Maxowi Verstappenowi? Dlaczego Aston Martin stracił prędkość? Czy Ferrari zawsze będzie popełniać błędy? Czy Lewis Hamilton ma jeszcze szansę odzyskać tytuł mistrza świata? O tym wszystkim w rozmowie Marcinem Kargolem z redakcji sportowej RMF FM opowiedział komentator Polsatu Sport i ekspert F1, Andrzej Borowczyk.

Marcin Kargol: Biorąc pod uwagę, jak wyglądał ten sezon na Formuły 1, myślę, że nie można zacząć inaczej niż od Max Verstappena, bolidu Red Bulla i maszyny do wygrywania stworzonej w Milton Keynes.

Andrzej Borowczyk: Możemy to różnie interpretować. Czy ta maszyna to samochód, czy ta maszyna to człowiek?

No właśnie, w którą stronę jest przesunięty środek ciężkości?

Podzieliłbym to po równo. O zwycięstwach jednego zawodnika decyduje kilka czynników. Oczywiście na pierwszym miejscu jest człowiek, czyli Max Verstappen. Jest niewiarygodnym talentem, skoncentrowanym na swojej pracy. Powiedział pan "maszyna do wygrywania". Nie lubię tego typu określeń, bo to jednak wciąż jest człowiek. Kiedyś mówiło się tak o Michaelu Schumacherze, kiedy odnosił seryjne sukcesy. Verstappen ma umiejętność niesamowitej koncentracji. Proszę zwrócić uwagę, że on nie dominuje w kwalifikacjach. Wprawdzie pole position w tym sezonie zdobył 12-krotnie, ale nawet jeśli startował z dalszego miejsca, to i tak jechał swoje i zazwyczaj dojeżdżał pierwszy. Jest bardzo równy. A drugą historią jest oczywiście samochód. Red Bull zbudował bezkonkurencyjne auto. Cichym autorem tych sukcesów jest legendarny i chyba najwybitniejszy konstruktor w Formule 1, czyli Adrian Newey, specjalista od aerodynamiki. Trzeba też pamiętać o czarnym złocie w wyścigach, czyli o oponach. Je jednak wszyscy mają identyczne, a wygrywa ten, który potrafi nimi najlepiej zarządzać.

Mówimy o Red Bullu - o bolidzie, o mistrzu świata Maxie Verstappenie - ale przecież jest jeszcze Sergio Perez. Początek sezonu w wykonaniu drugiego kierowcy był całkiem niezły. Wygrał dwa z pierwszych czterech wyścigów. W kwalifikacjach, o których pan wspomniał, także radził sobie całkiem nieźle. Później jednak coś się zacięło. Meksykanin wielokrotnie nie był w stanie dostać się do trzeciej części kwalifikacji.

I to też pokazuje przewagę Maxa Verstappena, bo przecież przy 22 wyścigach trzeba niesamowitej powtarzalności. W tym sezonie Perezowi tej powtarzalności zabrakło. Być może nie wytrzymał presji, która pojawiła się na początku sezonu. Powiedział pan, że Sergio wygrał dwukrotnie w pierwszych czterech wyścigach. Rewelacyjny start. Wówczas zaczęto się zastanawiać, czy to nie Perez będzie tym zawodnikiem, który odbierze mistrzowską koronę Verstappenowi. I moim zdaniem Meksykanin nie udźwignął tego wszystkiego, nie wytrzymał ciśnienia. Proszę wziąć pod uwagę, że Verstappen ma 26 lat. Już ma trzy tytuły mistrza świata. Perez jest zdecydowanie starszy - ma 33 lata i nie zdobył dotąd żadnego tytułu. Wicemistrzostwo w tym roku to jego największe osiągnięcie i nie sądzę, aby Perez był w stanie pojechać jeszcze szybciej.

Sezon 2023 był dla kibiców dwóch zespołów słodko-gorzki. Mam tu na myśli McLarena i Aston Martina. Ten pierwszy zespół wydostał się z otchłani i ciemności, w której znajdował się w pierwszej części sezonu. W tej drugiej, zaczynając zresztą od Silverstone, czyli od domowego wyścigu, zaczął punktować na tyle mocno, że zakończył sezon na czwartym miejscu w generalce.

Mimo wszystko powiedziałbym, że oba zespoły zakończyły sezon zgodnie z oczekiwaniami. Oba radziły sobie różnie, ale w rezultacie skończyły za wielką trójką - Red Bullem, Mercedesem i Ferrari - która była zdecydowanie poza ich zasięgiem. Trzeba też pamiętać, że McLaren ma niewiarygodnie młody skład, bo i Lando Norris i Oscar Piastri to są bardzo młodzi kierowcy.

Trzeba przyznać, że ten drugi pokazał się ze świetnej strony.

To prawda, znamy go jeszcze z Formuły 3 i Formuły 2. Piastri, podobnie jak George Russel i Charles Leclerc, zwyciężył w tych seriach w pierwszym sezonie startów, więc nie ma tu wielkiej niespodzianki, jeśli chodzi o jego możliwości.

A co z Astonem Martinem?

Tu trzeba przypomnieć, że to zespół budowany nie tylko od strony technicznej, ale też marketingowo przez miliardera, Lawrenca Strolla. Okazało się, że zatrudnienie Fernando Alonso było fantastycznym posunięciem. Chociaż Hiszpan ma 42 lata, to w wielu wyścigach pokazał, że jest w stanie zagrozić tym najlepszym. Szkoda, że nie wygrał żadnego z Grand Prix. Niemniej to właśnie dzięki niemu Aston Martin jest na piątym miejscu i gdyby drugim kierowcą nie był syn szefa i właściciela zespołu, to myślę, że mogliby być zdecydowanie wyżej. Ale wiadomo, że tata syna nie pozbawi fotela kierowcy w zespole.

Pamiętam mistrzostwo świata zdobywane przez Alonso z Renault. I fantastycznie było patrzeć, jak weteran radził sobie z kierowcami niejednokrotnie niemal dwa razy młodszymi od siebie. Ale przyznać trzeba, że w drugiej części sezonu w Astonie coś się zacięło. Do połowy roku punktowali dwucyfrowo niemal co wyścig. A później zdobycze zaledwie kilkupunktowe z nielicznymi wyjątkami.

Formuła 1 jest grą błędów. Nie przez przypadek pomiaru czasu dokonuje się z dokładnością do trzech miejsc po przecinku. Wystarczy minimalna niedoskonałość, by wyniki się pogorszyły. Myślę, że tak właśnie stało się w Astonie Martinie. Konstruktorzy i inżynierowie poszli w niewłaściwą stronę. Ale myślę, że możliwości mają ogromne. Spójrzmy przecież także na Mercedesa, który przez cały sezon borykał się z problemami. To fantastyczny zespół, który przecież przez wiele lat dominował w Formule 1. I kolokwialnie mówiąc, oni także poszli nie tę stronę jeśli chodzi o rozwój samochodu i nie byli już w stanie rywalizować z najlepszymi. Zajęli wprawdzie drugie miejsce w klasyfikacji konstruktorów, ale strata do Red Bulla jest ogromna. 860 punktów uzbierał Red Bull, a Mercedes 409. I zarówno w tym zespole jak i w Astonie powodem takiej, a nie innej formy są jakieś małe błędy, bo przecież trudno jest posądzać teamy o to, że coś tam się nagle zawaliło, a wspaniali inżynierowie i konstruktorzy zatracili wyścigowy instynkt.

O formie Mercedesa wypowiedział się Lewis Hamilton, który w tym roku przecież nie wygrał żadnego wyścigu. To dla wielokrotnego mistrza świata na pewno bolesne. Dziś powiedział "nie wiem, kto bardziej zawiódł w tym roku - ja czy samochód".

Myślę, że to trochę taka kokieteria ze strony Lewisa. Choć faktycznie końcówka sezonu nie była najlepsza, jeżeli chodzi o kierowców Mercedesa. Wydaje mi się też, że Hamilton stracił trochę motywacji jeśli chodzi o wyścigi. Myślę, że on głową jest gdzieś na kolejnym etapie swojej kariery, niekoniecznie związanym z Formułą 1. Oczywiście to kierowca nadal znakomity, o gigantycznym doświadczeniu i umiejętnościach. W tym roku rzeczywiście kilkukrotnie pojechał znakomicie i gdyby miał do tego równie znakomite auto, wówczas na pewno wygrałby jakiś wyścig. W generalce zajął ostatecznie trzecie miejsce. Uległ Verstappenowi, ale uległ też Perezowi, o którym już mówiliśmy, że drugą część sezonu miał zwyczajnie kiepską.

Speaker 1: To jest ciekawe, co pan mówi o tej motywacji, bo rodzi mi się pytanie, czy w takim razie pana zdaniem w głowie Louisa Hamiltona może być taka myśl, że nie mam już szans wygrać z Maxem Verstappen? Mam 38 lat, więc może warto trochę odpuścić.

Myślę, że tego jeszcze nie ma w głowie. On jest prawdziwym sportowcem i chciałby jeszcze pokonać Verstappena i się odrodzić. Jeśli tylko Mercedes dostarczy mu odpowiedni samochód, znów będzie w stanie jeździć na jeszcze wyższym poziomie. Choć trudno jest się przyczepić do tego sezonu w wykonaniu Hamiltona, bo tak jak powiedziałem, jeździł znakomicie.

Rozmawiamy od kilkunastu minut i jeszcze chyba ani razu nie padła nazwa Ferrari. W tym sezonie, takie mam wrażenie, a oglądałem chyba każdy wyścig od deski do deski, Ferrari przegrywało na własne życzenie. Słynna już "grande strategia", wpadka goniąca wpadkę, błędy strategiczne i ta irytacja kierowców, słyszana w rozmowach z inżynierami.

A Ferrari właśnie z tego słynie! Z takich pomyłek, od dziesiątków lat! I chyba wolne od tego było tylko za czasów Michaela Schumachera i Rossa Brawna. On przecież kierował tym zespołem, choć przecież formalnie nie był szefem teamu. A w tym sezonie? Błędów co niemiara. Słyszymy, że kierowcy nie zgadzają się z decyzjami strategów. Najmocniej chyba denerwuje się Charles Leclerc. Trzeba powiedzieć, że po następnym sezonie kończą się kontrakty wielu kierowcom i jeśli Ferrari nie opanuje tej sytuacji, to może stracić Leclerca. A to bardzo dobry kierowca, który w tym roku pięciokrotnie był najszybszy w kwalifikacjach. Jednak ani razu nie był w stanie wygrać wyścigu. A ten jedyny wyścig w sezonie, kiedy na czele nie było Red Bulla, padł łupem Ferrari, ale za kierownicą siedział Carlos Sainz, który moim zdaniem nie jest tak szybkim kierowcą, jak Leclerc.

A co pana najbardziej zaskoczyło w tym sezonie? Zarówno pozytywnie jak i negatywnie?

Największym zaskoczeniem była ta dominacja Red Bulla i postawa Maxa Verstappena. Naturalne było, że będzie szybki i że będzie walczyć o obronę mistrzowskiego tytułu. Natomiast nie spodziewałem się, że to będzie aż tak miażdżące. Na pewno też liczyłem trochę więcej, jeśli chodzi o Ferrari. Wydawało mi się, że pod wodzą Freda Vasseura będzie bardziej uporządkowane. Okazało się, że nic z tego nie wyszło. Byli w czołówce, nie jednak nie byli w stanie zagrozić Red Bullowi. Warto też podkreślić mozolny marsz do góry Williamsa. Zarządza nim James Wowvles, były strateg z Mercedesa. Są też niespodzianki in minus. Na pewno jest nią zespół Alpine. Potwierdzili, że nie są w stanie walczyć z najlepszą piątką. Do tego jeszcze amerykańska ekipa Haas, która zajęła ostatnie miejsce w klasyfikacji konstruktorów.

O Formule 1 moglibyśmy rozmawiać jeszcze długo, bo wątków, których nie poruszyliśmy, jest całe mnóstwo. Teraz pozostaje nam tak naprawdę czekać tylko do końcówki lutego do testów w Bahrajnie. A potem - rozpoczynamy nowy sezon. Jakie są Pana oczekiwania względem sezonu 2024?

To będzie na pewno bardzo trudny sezon, bo będą 24 wyścigi. Wciąż szuka się rozwiązań, jak mają wyglądać weekendy wyścigowe. Promotor widzi to inaczej, zespoły także widzą to inaczej. Czekamy na finał tej całej zabawy. Chciałbym też, żeby nie było dominacji jednego zawodnika i jednego zespołu, bo to po pewnym czasie staje się monotonne, jeśli zadajemy sobie pytanie "kto wygra?" i odpowiadamy "Verstappen". Mam też nadzieję, że w walkę włączy się Ferrari, bo przecież wszyscy kibicujemy Ferrari. A wracając do liczby wyścigów - boję się, czy 24 starty to nie za dużo. Oczywiście chodzi o pieniądze. Przecież 20 lat temu mieliśmy 16 wyścigów, ich jakość była inna. A teraz może się wkraść monotonia, która może się przerodzić w utratę jakości.

Opracowanie: