"Pierwsze zimowe zdobycie Nanga Parbat przeze mnie, Simone Moro i Aliego Sadparę to zasługa polskich himalaistów i ich wielkich zimowych sukcesów z przeszłości. To Andrzej Zawada, Jerzy Kukuczka, Krzysztof Wielicki czy Artur Hajzer przecierali szlaki i ważne, by o tym pamiętać" - mówi w specjalnej rozmowie z RMF FM gwiazda światowego himalaizmu Alex Txikon. Bask przeszedł do historii, wchodząc 26 lutego na przedostatni z niezdobytych o tej porze roku 8-tysięczników razem z Włochem i Pakistańczykiem. Teraz zamierza wesprzeć Polaków, by to oni zakończyli wielką epokę zimowego podboju czternastu najwyższych gór świata. "Polska zimowa wyprawa na K2 to dla mnie coś bardzo ważnego. Chciałbym pomóc, ale ten szczyt powinien należeć do Polaków" - podkreśla Txikon, który był gościem Karkonoskich Dni Lajtowych w Karpaczu. W rozmowie z naszym dziennikarzem Michałem Rodakiem wyjaśnia również, dlaczego tak uwielbia nasz kraj, nie wyklucza, że kiedyś ożeni się z Polką i zapowiada, że jeszcze w grudniu wyjedzie na swoją kolejną ekspedycję.

Michał Rodak: W ostatnim czasie jesteś w Polsce niesamowicie często. Wyrobiłeś sobie już polski paszport? Musisz mi go pokazać.

Alex Txikon: Bardzo się cieszę, że znów jestem w Polsce. Czuję się tutaj naprawdę znakomicie, jak u siebie w domu i mówię to w pełni szczerze, z głębi serca. Kto wie, może w przyszłości przeprowadzę się do waszego kraju? A może ożenię się z Polką?

Uwielbiasz nasze górskie festiwale i spotkania środowiska górskiego. Mają inną, lepszą atmosferę niż te w Hiszpanii i twoim Kraju Basków?

Tak, w Kraju Basków i w Hiszpanii są dwa główne festiwale. Jeden odbywa się w Torello w Katalonii, a drugi - w Bilbao. Poza tym każdy klub wysokogórski raz w roku organizuje swoją własną tygodniową konferencję z wykładami, prezentacjami i pokazami filmów. Mamy więc sporo wydarzeń związanych z górami, ale w Polsce jest trochę inaczej. Każdy region, każde główne miasto ma swój własny festiwal górski, a co więcej - każda z tych imprez ma swoją specyfikę, innych organizatorów... Bardzo się cieszę, że tak jest. To dobre dla rozwoju naszego sportu, tak mocno związanego z naturą. Bez znaczenia czy mowa o wspinaniu, dużych wyprawach w Himalaje, czy też o zwykłych trekkingach w pięknych zakątkach świata...

Warto pokazywać innym, że można robić coś innego i wyjść poza tak powszechne sporty jak piłka nożna czy kolarstwo, czyli najbardziej popularne dyscypliny u mnie, w Kraju Basków. Moi rodacy naprawdę szaleją na punkcie futbolu. W Polsce jest większa różnorodność. Mieliście wcześniej Roberta Kubicę w Formule 1, macie świetnych kolarzy i Roberta Lewandowskiego, fantastycznych siatkarzy, a jednocześnie bardzo dobrze jest znać nazwiska i sukcesy Andrzeja Bargiela, Adama Bieleckiego, Adama Pustelnika, Janusza Gołąba... Macie wielu fantastycznych wspinaczy. Można rozmawiać przez wiele godzin nie tylko o przyszłości tego sportu w Polsce, ale też o przeszłości. Ta historia jest bardzo ważna, bo moje, Simone i Aliego pierwsze zimowe zdobycie Nanga Parbat to zasługa polskich himalaistów i ich wielkich zimowych sukcesów. Andrzej Zawada, Jerzy Kukuczka, Krzysztof Wielicki, Janusz Majer, Artur Hajzer... To oni przecierali szlaki i ważne, by o tym pamiętać.

Jesień i zima to właśnie czas festiwali i górskich spotkań. Europę po raz pierwszy odwiedza też Ali Sadpara. Zabierzesz go do Polski?

Tak, oczywiście. Będzie razem ze mną na grudniowym festiwalu w Warszawie. To że przyjechał, wiele dla mnie znaczy. Dzięki niemu weszliśmy zimą na Nanga Parbat.

W zeszłym roku Chińczycy nie wydali nam pozwolenia na wyprawę na K2 i w 15 dni, bez żadnego przygotowania, pojechaliśmy na Nangę w pełni improwizując. Zadzwoniłem do Aliego i od razu odpowiedział: "Tak, pojadę tam z tobą". Dziękuję mu za to, bo wtedy zaczęliśmy pisać nową historię tej góry. To był też początek nowego etapu naszej przyjaźni, choć znamy się już od 2003 roku.

Ali pracuje też w Pakistanie jako tragarz wysokościowy, jak Szerpowie w Nepalu i należy mu się, jako wspinaczowi, jak największy szacunek. On naprawdę kocha góry, kocha wspinaczkę. Jest z tego bardzo dumny i ma ogromną motywację do działania. Niestety, muszę też powiedzieć to wprost, że w Pakistanie nie ma takich samych możliwości jak my. Pracowałem przez wiele miesięcy, by mógł dostać wizę. W końcu się udało i odwiedzimy razem Polskę, Francję oraz różne miasta w Europie. To dla niego ważne, że będzie mógł zobaczyć coś więcej niż tylko swój kraj.

Ali to najlepszy wyprawowy partner, na jakiego dotąd trafiłeś?

Trudno powiedzieć. Staram się uczyć i wyciągać to, co najlepsze, od każdego, z kim spotykam się podczas wypraw. Nie ma dla mnie znaczenia czy ktoś jest mniej lub bardziej znany. Nie wybieram też pod kątem siły czy poziomu, jaki prezentuje. Mogę się wspinać zarówno z 16-latkiem, jak i 84-latkiem. Nie przywiązuję do tego wagi. Ważne, by wytworzyła się między nami dobra więź.

Wielu wspinaczy jest moimi wspaniałymi przyjaciółmi. Trudno jest mi więc wprost odpowiedzieć na twoje pytanie. Na pewno Ali jest jednym z moich najlepszych górskich partnerów - jako wspinacz i jako przyjaciel. Znamy się wystarczająco dobrze, by uzupełniać się podczas zimowych i innych trudnych górskich wypraw, ale w skale wspinam się już z innymi.

Czasami popełniam jednak błędy w doborze partnerów. To oczywiste...

"Tamara była na szczycie razem z nami"

Gdy rozmawialiśmy rok temu, powiedziałeś że nie chcesz się wspinać z kimś, kto myśli tylko o wejściu na szczyt. Biorąc pod uwagę wydarzenia podczas waszego udanego ataku szczytowego na Nanga Parbat, idealną partnerką powinna być dla ciebie Tamara Lunger. Szliście w czwórkę. Tamara była już o krok od celu, widziała wierzchołek, ale zdecydowała się zawrócić z powodów zdrowotnych.

Tak, bardzo się lubimy. Jest naprawdę niesamowita. Ma ogromną siłę. To że jest kobietą, nie znaczy, że jest o stopień niżej od nas. Absolutnie nie. W wielu elementach jest o wiele kroków przed nami. Jestem bardzo dumny i bardzo się cieszę, że kobiety osiągają w górach tak wielkie sukcesy, jak Tamara. Tak naprawdę uważam, że była na szczycie Nangi razem z nami. Na 100 procent w przyszłości jeszcze spotkamy się na wspólnej wyprawie. Utrzymujemy dobry kontakt.

W lutym minie rok od tego historycznego sukcesu. Co dzisiaj myślisz o waszym ataku szczytowym, o tym jak potoczył się ten decydujący dzień? Perfekcyjnie zrealizowaliście swój plan.

Tak, mieliśmy idealny plan, ale też trafiliśmy na perfekcyjny dzień na atak szczytowy. Pogoda była fantastyczna, wstrzeliliśmy się też we właściwy moment z odpowiednią aklimatyzacją, której wcześniej brakowało jeszcze Simone i Tamarze.

W finałowym dniu mieliśmy jeszcze do pokonania duży dystans. Na ostatnich 300 metrach w pionie, odległość między nami a Tamarą zaczęła się zwiększać, coraz bardziej od nas odstawała i to był powód, dla którego nie była w stanie osiągnąć szczytu.

ZOBACZ FILM ZE SZCZYTU NANGA PARBAT ZIMĄ! (ZACZYNA SIĘ OD 22:11)

Ile konkretnie jej zabrakło? Gdy ją o to pytałem, odpowiedziała tylko, że "była bardzo, bardzo blisko". To było jakieś 100 metrów?

Tak, była na wysokości około 8000 metrów. Podjęła fantastyczną, bardzo słuszną decyzję. Górę zdobył natomiast razem z nami Simone Moro, czyli himalaista z ogromnym doświadczeniem. On tworzy własną historię w alpinizmie, w Himalajach, we wspinaniu. Realizuje swoje cele powoli, krok po kroku, z ogromnym skupieniem i pasją. Potrafi się też dzielić z innymi swoją wiedzą, budować nowe mosty.

A co myślisz o tym, co wydarzyło się po zdobyciu przez was szczytu? Choć pokazaliście zrobione tam zdjęcia, pojawiły się kontrowersje i wątpliwości, czy rzeczywiście stanęliście na wierzchołku. Wszystko przez GPS, który w internecie błędnie wskazał waszą finałową lokalizację. Wcześniej nie brakowało też nieporozumień w bazie.

Odbieram teraz te gorsze momenty wyprawy pozytywnie, a nie jako coś złego. Mówię też o tym, co stało się z moim partnerem, Włochem Daniele Nardim, który działał od początku razem ze mną i Alim, ale z różnych powodów nas opuścił. Dzięki temu, co się wydarzyło wiem, że jeśli coś w zespole idzie nie tak, muszę umieć się przeciwstawić. W takich sytuacjach, jako lider, nie mogę milczeć. Miałem obowiązek, by powiedzieć mu, gdy zostawał w bazie i nie wychodził w górę: "Hej, Daniele, jesteś zmęczony i przemarznięty? Ja też i musisz pracować tak, jak Ali i ja". To szaleństwo... Igone Mariezkurrena była także członkiem naszego zespołu, ale pozostającym w bazie (zajmowała się m.in. komunikacją z mediami i obsługą profili Alexa na portalach społecznościowych - przyp. red.). Ona na przykład pracowała przez 16 dni, a Daniele - przez 7 dni. Mało czasu spędzał wyżej i coś działało w jego przypadku nie tak.

A jeśli chodzi o kontrowersje dotyczące zdobycia szczytu, bo o to przede wszystkim pytałeś - dziękuję Simone, że zrobił tam całej naszej trójce zdjęcia. Widać na nich nie tylko nas, ale też charakterystyczny hak. Natomiast to smutne, gdy wracasz do bazy po udanym finale i dowiadujesz się, że inni zaczęli podważać to, że byliśmy na szczycie. Myślę, że Tomek Mackiewicz musi przyjąć, że Nanga Parbat nie należy tylko do niego. To góra nas wszystkich. Oczywiście, on próbował zdobyć ją zimą aż sześć razy, ale to nie sprawia, że Nanga stała się jego własnością. Razem ze swoimi partnerami miał swoje szanse i ich nie wykorzystał.

Tym razem w bazie spotkało się kilka różnych wypraw. Razem z Alim wzięliśmy na siebie odpowiedzialność za poręczowanie całej drogi w górę i zakładanie obozów. Wykonaliśmy sami ekstremalnie trudną robotę, ale później nie przeszkodziło nam to połączyć sił z Simone i Tamarą. Wcześniej współpracowaliśmy też z Adamem Bieleckim i Jackiem Czechem, zanim Adam odpadł od ściany i zdecydował się wrócić do domu. Raz jeszcze powtórzę - jestem otwarty na to by budować, a nie by niszczyć. To że razem z Alim wszystko zaporęczowaliśmy i byłem liderem nie znaczy, że mogłem powiedzieć innym: "Nie możecie się tutaj wspinać". Trzeba dzielić ze sobą górę.

My na 100 procent byliśmy na szczycie. To najlepiej udokumentowane wejście w historii Nanga Parbat. Z bazy obserwowało nas 70 osób, sfotografowaliśmy się na górze... Dostałem też wiele zdjęć z różnych lat, od różnych wspinaczy. Pisali: "Hej, słyszeliśmy, że niektórzy twierdzą, że nie byliście na szczycie, ale widzieliśmy wasze zdjęcia i nasze są takie same". Więc dla mnie to wszystko jest jak jakieś szaleństwo.

Teraz szczyt zimą został już zdobyty, ta historia została zamknięta. Nie mam nic przeciwko Tomkowi. Nie jesteśmy tutaj tylko na jeden dzień, na jeden tydzień czy dwa miesiące... Jesteśmy tutaj na lata i czas wyznaczy każdemu należne mu miejsce.

"Polscy wspinacze rozpoczęli tę grę"

Masz już plany na najbliższe miesiące? Szykujesz kolejną wyprawę?

Tak, razem z Alim przylecimy 25 grudnia do Nepalu. Wcześniej, 13 grudnia zaprezentujemy w Bilbao plan naszej najbliższej wyprawy. Tym razem nie w Polsce i nie teraz, kiedy rozmawiamy.

Wielka szkoda!

Nie sprawię ci teraz tego zaszczytu!

Może następnym razem więcej z ciebie wyciągnę.

Będę mógł ci powiedzieć, kiedy wyłączysz mikrofon. Powiem ci i mam nadzieję, że dochowasz mojej tajemnicy!

Powiedz w takim razie, co sądzisz o planach polskiej zimowej wyprawy na ostatni niezdobyty o tej porze roku 8-tysięcznik, czyli K2. Wiadomo, że teraz nie dojdzie ona do skutku, ale jest przygotowywana na przyszły rok. O wszystkim zdecydowały pieniądze. Może nawet lepiej, że tak się stało?

Tak, to dobrze. Teraz było już zbyt mało czasu na dobre zorganizowanie całego wyjazdu. Warto dać sobie rok na zaplanowanie wszystkiego. Na wybranie odpowiednich wspinaczy i stworzenie naprawdę dobrego, zgranego zespołu. Trzeba stworzyć pewną więź między polskimi himalaistami i zmotywować młodych, by zrealizowali to marzenie i zakończyli całą rozpoczętą przez Polaków historię zimowego podboju 8-tysięczników. Na zimowe zdobycie K2 trzeba będzie czasu. To nie jest tak, że zorganizujesz jedną wielką ekspedycję i staniesz na szczycie...

To cel do realizacji przez kilka lat...

Tak, podobnie jak było w naszym przypadku na Gaszerbrumie I. W 2011 roku popełniliśmy wiele błędów, rok później - trochę mniej, ale liderował wtedy polski zespół i Adam Bielecki z Januszem Gołąbem jako pierwsi weszli na szczyt zimą. Później tak samo było na Nanga Parbat. Za pierwszym razem popełniliśmy wiele błędów, ale dzięki nim rok później zrodziły się pewne możliwości, wyciągnęliśmy wnioski i błędy przekuliśmy w coś pozytywnego.

Zimowa wyprawa Polaków na K2 to dla mnie coś bardzo ważnego. Jestem bardzo szczęśliwy i dumny. Simone mówi czasem, że "tę grę rozpoczęli polscy wspinacze" i mam nadzieję, że to Polacy ją zakończą. Bardzo bym się z tego cieszył. Krzysztof Wielicki będzie liderem tego zespołu, a dla mnie zaszczytem i przyjemnością jest każda sekunda, którą mogę spędzić z nim czy Januszem Majerem. To dla mnie bohaterowie. Mam nadzieję, że uda im się zorganizować dobrą wyprawę.

Myślę, że wszyscy powinni zdać się na Krzysztofa Wielickiego. Ma dobre spojrzenie na to wszystko. Wszyscy wiemy, co osiągnął w swoim życiu. To lata doświadczeń. Ja nigdy nie osiągnę tyle co on i nie zdobędę takiego doświadczenia. To niemożliwe. To himalaista z innej epoki. Jeśli miałbym wybór i mógłbym cofnąć się w czasie, to chciałbym się urodzić w tamtym okresie. Świat zmienia się tak szybko, ale myślę, że Krzysztof to najlepszy możliwy lider, kapitan polskiej zimowej ekspedycji na K2.

A ty chciałbyś wziąć udział w tej prowadzonej przez niego wyprawie?

Oczywiście. Nie tylko ja, ale też Ali. Znajdziemy się jednak tylko w zespole wspierającym. Nie w tym głównym, który ma pójść na szczyt. Słyszałem o pomyśle, by skład wyprawy był podzielony na takie dwie ekipy i chciałbym pomóc, ale w ramach tego pierwszego zespołu, który ma wszystko przygotować. Szczyt powinien należeć do Polaków.